
Bajram trwa 4 dni, więc przerwa dla studentów trwa 9, plus okolicznościowe dodatki przed i po, bo przecież wszyscy wyjeżdżają, a potem wracają…

Planowałem przejechać się Izmiru, podobnie zresztą jak liczna grupa innych erazmusowców. Pojawiły się problemy, które powinienem był przewidzieć: brak biletów na weekendy przed i po świętach, ani na pociągi, ani na autobusy. Zorientowani w tej materii rezerwowali nawet z miesięcznym wyprzedzeniem. Część erazmusowców wykorzystuje ostatnią długą przerwę na wyprawę do Syrii lub Iranu… Ja umówiłem się z Marjaną, Słowenką, na wizytowanie słynnego Pamukkale.

Z mapy wynikało, że pokonać będziemy musieli ok. 300km. Przed 10 zaczęliśmy szukać autostopowego szczęścia przed bramą uniwersytetu. Mimo małego ruchu, dość szybko zostaliśmy zabrani, do Kuthayi i Afyonu. Stąd mogliśmy kierować się bezpośrednio do Denizli, trafiła się nam okazja z miłym, mówiącym po angielsku pracownikiem agencji planowania przestrzennego, z którym pojechaliśmy trochę okrężną drogą do miejscowości Usak, gdzie zaprosił nas na obiad.

Następny kierowca był niezwykle oryginalny. Jedną reką trzymał kierownicę, drugą piwo. Jechaliśmy z nim tylko 20km, ale nie mogliśmy się szybko uwolnić, bo nalegał na pokazanie nam swojej miejscowości. Zabrało nam to sporo bezcennego czasu.

Z następnym gentelmanem dojechaliśmy do Civril, ok. 100km od Denizli. Z tego miejsca nikt nie chciał nas zabrać, 3 razy proponowano nam podwiezienie na dworzec autobusowy. Zdecydowałem się na ten krok, gdy słońce schowało się za dachami i ogarnął mnie przejmujący chłód. Marjana trochę pomarudziła, ale nie dalem jej wyboru. Okazało się że autobus na trasie do Denizli kosztuje raptem 5 lirów.. A minibus z Denizli do Pamukkale 2TL. W ten sposób ok. 18 byliśmy na miejscu.


Pamukkale to niewielka wioska, w której więcej niż zwykłych domów jest biur agencji autobusowych, hotelików i małej gastronomii. Przybyliśmy jednak poza sezonem i byliśmy jedynymi ludźmi na ulicy. Po chwili podjechał do nas bus a kierowca zapytał czy może nam pomóc.

Spytałem, gdzie mogę znaleźć tani hotel, zaproponował podwózkę, okazało się, że prowadzi pensjonat Four Seasons, o którym wiedziałem dzięki rekomendacji w moim przewodniku. Przystaliśmy na deal 30LT za pokój dwuosobowy ze śniadaniem. W pierwszej chwili nie zauważyłem, że pokój nie jest wyposażony w żadne urządzenie grzewcze. Prysznic w letniej wodzie byłby nawet przyjemny, gdyby temperatura w pokoju nie była tylko nieznacznie wyższa od temperatury na zewnątrz. Noc w swetrze i pod dwoma kocami była mimo wszystko doświadczeniem ekstremalnym.

Na tyle, że rano Marjana wynegocjowała zniżkę 5TL… Podczas śniadania znalazłem na półce przewodnik po polsku :), wzruszyłem się, nawet mimo błędu ortograficznego na okładce.
W hotelu poza nami nie widziałem innych gości. Przewinął się jednak Dan, Bostończyk, nauczyciel języka angielskiego z liceum w Stambule. We trójkę udaliśmy się do wejścia na teren Parku Narodowego, będącego także wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Pamukkale oznacza „zamek z bawełny”. Wyjątkowość miejsca polega na powstających na powierzchni 4km2 wapiennych tarasów. Osad osadza się wzdłuż i w poprzek całego zbocza (trawertyny) przypominając śnieżną pokrywę. Wstęp 20TL. Przed wejściem na ścieżkę wiodącą ku górze należy zdjąć buty, o czym przypomina strażnik.

Na ścieżce jednak najwygodniej nie jest, drobny żwirek daje się we znaki, a konkretnie w stopy. Wielu turystów zakłada buty i przechodzi w nich kilkaset metrów ku górze, gdzie kolejny strażnik gwiżdże na gnuśnych i nieposłusznych. Na ścieżce mija się kilka małych tarasów, w których woda jest umiarkowanie ciepła.

Im wyżej tym widok ciekawszy :) a woda cieplejsza, w końcu zbliżamy się do źródła. Przechodząc nad intensywnie parującymi basenami odnoszę wrażenie, jakbym znajdował się w terenie aktywnym wulkanicznie; przypominają mi się obrazki z Yellowstone, aczkolwiek tutaj nie ma gejzerów. Wejście na trawertyny jest zabronione, można jednak wejść po kolana w miejscach przygotowanych dla turystów. Woda jest bardzo przyjemna, a wg niektórych ma zdrowotne korzyści. Sesja fotograficzna i ruszamy dalej.

Po drugiej stronie ścieżki, porośniętej z obu stron palmami, rozpoczynają się ruiny antycznego miasta Hierapolis.
Założone w 190r p.n.e. złote czasy przeżyło na przełomie II i III w.n.e. kiedy populacja przekraczała 80 000. Ludność stanowili głównie Grecy, Rzymianie zajmowali się administracja. Tutaj przyszedł na świat filozof Epiklet, a męczeńską śmierć poniósł apostoł Filip.

Już z oddali widać imponujący rzymski teatr, dobrze zachowany, mogący pomieścić 14 000 widzów. Wspinając się na wzgórze podziwiamy panoramę, w której na horyzoncie są widoczne masywy Taurusu. Najlepiej zachowane posągi znalezione w teatrze zostały przeniesione do muzeum. Kierując się w jego stronę mijamy fundamenty świątyni Apolla i Plutonium. Odbijamy się od drzwi, ponieważ muzeum jest zamknięte na czas południowej przerwy. Sweet.

Po sąsiedzku znajduje się hotel Pamukkake Termal, gdzie w wyjątkowym basenie, można wykąpać się w gorącej, mineralnej wodzie, w towarzystwie fragmentów starożytnych budowli. Przyjemność ta kosztuje kolejne 20LT. Nie chcieliśmy czekać na otwarcie muzeum, zaciągnąłem więc Marjane na kolejne wzgórze, gdzie zobaczyć mogliśmy martyrium św. Filipa, a w zasadzie jego ruiny, przypominając co nieco Stoneage. Do miejsca tego przybyła w tym czasie pielgrzymka, tudzież wycieczka włoskich księży. Towarzysząca im kobieta operowym głosem zaczęła zawodzić religijne pieśni.
Stąd przemieściliśmy się do północnej nekropolii, jednego z najlepiej zachowanych cmentarzy rzymskich. Możemy tu zobaczyć grobowce na tyle duże, że przypominają domy, oraz sarkofagi i tumulusy. W drodze powrotnej mijamy Bazylikę,

którą powstała w miejscu dawnych łaźni, przechodzimy przez bramę Domicjana i wkraczamy na ulicę Frontiusa, gdzie z jednej strony znajdują się ruiny kaplicy bizantyjskiej, a z drugiej – dawna latryna. Spacerując przy wapiennych trawertynach wracamy "bosą ścieżką" w dół zbocza. Zwiedzanie zajęło nam ok. 5h. Czas pomyśleć o posiłku i drodze powrotnej. Przez cały dzień sprzyjała nam pogoda, było ciepło i słonecznie, a niebo bezchmurne. Noc zapowiadała się niezwykle mroźnie.

Nie zaskoczył nas brak biletów bezpośrednio do Eskisehir. Udaje nam się dostać bilety do Afyonu, skąd mamy nadzieję dostać się do Eski. Jesteśmy więc znów w Denizli, mieście o 700 000 mieszkańców i braku atrakcji turystycznych. Do odjazdu autobusu zostaje 45 min, namawiam się Marjanę, aby podejść do pobliskiego ronda, gdzie dostrzegłem pomnik symbolu miasta – koguta z charakterystyczną grzywą a la Denizli! :)
Notując 1,5h przerwę a Afyonie udaje nam się wrócić do domu. Autobusy w Turcji są wygodne, ale i tutaj, podobnie jak w pociągach, przesadzają z ogrzewaniem. 2-dniową wycieczkę oficjalnie uznaję za udaną.