
Mieliśmy ruszyć w piątek po zajęciach, do 15. Tarmo napisał, że ma problemy żołądkowe i że proponuje ruszyć w sobotę po południu. Spodziewałem się, że coś takiego może wypaść i już wcześniej podjąłem decyzję, że pojadę z nim albo bez niego, ale w piątek. Do Fethiye jest >200km, a my wybraliśmy najtańszy, za to nieregularny środek lokomocji. Dopadłem go po zajęciach, przedstawiłem plan, a on uznał, że czuje się już na siłach ruszyć. No to ok!
Zbieraliśmy się jak sójki za morze. Tarmo zapomniał pieniędzy, a ja zdecydowałem, że zostawię swój telefon w hotelu i nie będę się o niego martwił.
Przystanek Migros – drobne zakupy spożywcze, trochę deszczu, więc temperatura nas nie niszczy. Łapanie stopa w centrum miasta nie zawsze przynosi oczekiwane rezultaty. Przenosimy się w stronę dworca autobusowego. Miałem niedokładne informacje na temat odległości do wyżej wymienionego punktu. Powiedziano mi 20.. dzisiaj sprostowano mi to na 40. w piątek, z bagażami szliśmy godzinę.

Antalya przypomina dziś wielki plac budowy. Na każdej ulicy (o ile akurat nie buduje się właśnie ulicy) powstaje jakiś blok lub budynek urzędowy itd. itp. Nie byliśmy pewni czy wreszcie znaleźliśmy się we właściwym miejscu, więc zaczęliśmy pytać (mapa została chyba wykonana z przyszłą datą, w bo miejscu budowy miała zaznaczoną trasę szybkiego ruchu!). Na pierwszych zajęciach Philip uprzedził nas, że ludzie są na tyle uprzejmi, że nawet jak czegoś nie wiedzą, to coś nam powiedzą, aby tylko nas uszczęśliwić. Tak też było z pytaniem o drogę, potrzebowaliśmy tylko potwierdzenia, że jesteśmy na drodze we właściwym kierunku! 3 kolejne osoby nie potrafiły nam na to odpowiedzieć. Jest ok. 18, wstyd byłoby teraz wrócić do hotelu.Próbujemy.

Jeest. Łapiemy pierwszą okazję. Podajemy Termessos jako punkt przelotowy, kierowca wiezie nas okrężną drogą (kupuje chlebek, zawozi do domu) a potem zawozi nas na camping w pobliżu Termessos! Nieee. Anglojęzyczny pracownik campingu tłumaczy swojemu ziomkowi, że nie chcemy tam zostać, tylko znaleźć się na głównej szosie. Chyba mu źle wytłumaczył, bo zostaliśmy zawiezieni pod ruiny Termessos. Wysiedliśmy, zanim kierowca zdążył nas znowu gdzieś wywieźć, zamieliśmy 2 słowa ze strażnikiem i zeszliśmy 250m do głównej drogi… Po 5 minutach znowu jechaliśmy. Zawodowy kierowca podwiózł nas ok. 20km i zostawił na stacji benzynowej przed Korkudeli.
Godzina 20, 60km od Antalya, ściemnia się. Po ok. kwadransie zatrzymuje się ciężarówka, jedzie niedaleko za Korkudeli, ale my nie lubimy stać w miejscu.
Godzina 21, wylotówka z Korkudeli. Sytuacja niepokojąca. Tarmo wyciąga 100ml Raki. Obrzydlistwo, aczkolwiek pięknie pachnie; poleca się pić z wodą; wówczas mętnieje i nie jest tak mocne. Jak w bajce zatrzymuje się ciężarówka wioząca cement. 25 letni Mehmed i jego 17 letni brat Melih jadą za Fethiye i zabierają nas ze sobą.

Charakterystycznym dla Turcji obrazkiem są ludzie parzący przy drodze herbatę. Po niedługim czasie ruszyliśmy dalej słuchając tureckiej muzyki. Coraz bardziej mi się podoba :D
Zauważyłem, że bardzo popularne u tureckich kierowców jest wyrzucanie wszystkich śmieci na okno. Butelki, pety, ogryzki. Największe od wielu lat pożary nie zmieniły ich nawyków.

Sobota
30.08 – Dzień Zwycięstwa w wojnie wyzwoleńczej z Grecją w 1922. Tego dnia odzyskano Izmir czy coś w tym stylu. Polski 11 Listopada, na ulicach jeszcze więcej flag niż zwykle, w większych miastach parady. Z tej okazji fabryka, do której dotarliśmy zaczynała pracę o 8 a nie o 5. Opuszczamy ciężarówkę; mamy poczekać z Mihatem 2 godziny na Mehmeda i zabrać się 40km do Fethiye. Łapiemy trochę opóźnienia, podjeżdżamy wiec kawałek na pace pickupa (świetna sprawa) i próbujemy szczęścia przy głównej drodze. W międzyczasie dowiadujemy się, że Mehmed jest w drodze, no to zamiast machać łapką, opalam się.

Godzina 12 – docieramy do Fethiye. Zdecydowany byłem dojść z obwodnicy do centrum, Tarno natomiast znalazł osobę chętną podrzucić nas nawet ten kawałek. I całe szczęście, bo ten kawałek – ok. 3km, w południe, byłby morderczy.
Centrum tego niespełna 70 000 tysięcznego miasta nie robi na nas wrażenia. Robimy kolejne zakupy, niedużo, żeby nie dźwigać, zresztą nie mamy dużo miejsca. Kierujemy się do centrum. Przed wyjazdem zrobiłem zdjęcie planu miasta w przewodniku, teraz się przydały. Bierzemy dolmus w stronę portu i amfiteatru. Tarmo pyta, skąd będziemy wiedzieć, kiedy wysiaść.


Przechadzamy się po niewielkim porcie, pasażu turystycznym, w którym zobaczyłem najbardziej kolorowy sklep w życiu. Przy muzeum można obejrzeć sarkofag licyjski. Z informacji turystycznej pobieramy mapy okolicy i siedząc na ławeczce z widokiem na ruiny zamku planujemy ciąg dalszy. Decydujemy się na dolmus do Kayakoy; mieliśmy tam dotrzeć pieszo, ale nie przewidziałem pokaźnego wzgórza na trasie. Byłoby do przejścia, gdybyśmy mieli więcej czasu.

Na dworcu mieliśmy 20 minut. Stwierdziłem że grobowce skalne są bliżej niż mi się wcześniej wydawało i oświadczyłem Tarmo, który był już trochę zmeczony, że może poczekać, a ja zdąże je pstryknąć. Nieoczekiwanie Tarmo wykrzesał z siebie siły nawet żeby podbiec. Sarkofagi te okazały się najbardziej trafionym punktem w Fethiye. Są po prostu fantastyczne, a ja niczym człowiek pająk, w moich sandałach do zadań specjalnych wdrapałem się do jednego z nich. Zadowoliłbym się widokiem z dołu, ale skoro Tarmo wdrapał się tam pierwszy to ja nie będę gorszy. Dzięki temu zobaczyłem też panoramę miasta. Nie zauważyłem wówczas, że za rogiem jest jeszcze jeden, największy grobowiec. Szkoda, ale i tak nie mieliśmy czasu, a wstęp do tego ostatniego jest płatny – jak wszystko w tym kraju.
Dolmus jechał godzinę. W Kayaköy znaleźliśmy się o godzinie 16.
