
7.30 w Stambule punktualnie. Zgodnie z instrukcją od Ismaila znajduję przystań promu, który zabierze mnie do dzielnicy Besiktas. Dość mocno wieje, nie jest najlepszym pomysłem otwierać w takiej sytuacji mapy. A propos mapy. Swoją mapę Stambułu pożyczyłem Wojtkowi, on bez mojej wiedzy pożyczył ją Dominice i tak dalej, zaginęła w akcji. Renata przyniosła mi w ramach rekompensaty gównianą mapę po niemiecku, jak się później dowiedziałem, rozdawaną za darmo w Topkapi, i bezczelnie stwierdziła, że ta od niej jest nawet lepsza. Wojtek, który za mapę ręczył, miał po nią jechać do Stambułu :) ale mu się upiekło. Ja sobie radę dam i bez mapy; z nią po prostu wyglądam bardziej profesjonalnie i wzbudzam zaufanie. No dobra – czuję się z nią pewniej; zasada ograniczonego zaufania, do samego siebie..

Na europejskiej stronie znajduję autobus, który wiezie mnie na północne rubieże miasta, w kierunki Sariyer. Cel podróży – Sakip Sabanci Muzeum, wystawa prac Salvadora Dali :). Podróż od dworca Haydarpada zajmuje 1h45m. szybko, a mogło być szybciej, gdybym nie spóźnił się 2 min. na prom. Kursują co pół godziny.
A tu niespodzianka. Muzem otwierają o 10, czyli za 45 min, a tu już pokaźna kolejka. Nawiazuję rozmowę z dwoma paniami, dobrze znającymi angielski, podróżniczkami. Na wystawę przyszli ludzie wykształceni :) Oraz wycieczki szkolne – co 10.latki zrozumieją z surrealizmu? Przecież nawet do ramy nie sięgają. Kolejka posuwa się powoli, kontrolują nas jak na lotnisku. Cena biletu studenckiego nie boli – 3 liry.

Porządnie przygotowane muzeum dysponuje gratisowym elektronicznym przewodnikiem w kilku wersjach językowych – na zdjęciach pęta mi się na szyi. Zdjęcia okazały się być dozwolone, aby były bez flesza. No to bomba. Inni zwiedzający używali sobie zgodnie z zasadą, teraz wszystko sfotografuje, a obejrzę sobie w domu. Fajnie, ja już mam album z tymi obrazkami, więc może jednak mimo wszystko spróbuję wczuć się w atmosferę.

Wystawa jest dużo większa niż przypuszczałem – 3 piętra! Fantastycznie. Byłem uprzedzony o braku najbardziej znanych prac, ale w żadnym wypadku się nie zawiodłem. Najbardziej podobały mi się szkice prac, które w późniejszym czasie stały się dziełami klasycznymi. Zaprezentowano także ilustracje do Don Kichota i Boskiej Komedii (te ostatnie pamiętałem z wystawy w Bibliotece Akademickiej w Siedlcach w czasach licealnych ;)).
Bardzo przykre wrażenie wywarł natomiast odtwarzany wywiad z dziadkiem Salvadorem, w czaie którego siedzi na wózku inwalidzkim, z rurką w nosie i w towarzystwie pielęgniarki. Ostatnie lata genialnego malarza do różowych nie należały. Po śmierci Gali w 1982 odizolował się od społeczeństwa i nie opuszczał swojego domu, ostatni obraz namalował w 1983, zmarł w 1989 w wieku 85 lat.

Wystawę opuściłem usatysfakcjonowany. Oprócz wystawy malarstwa do zwiedzenie jest w tym miejscu także rezydencja fundatorów muzeum i uniwersytetu swojego imienia – Sabanci. Dla odmiany, tu robienie zdjęć było zabronione, a ochrona dobrze zorganizowana – zareagowali nawet na dźwięk włączania aparatu, więc nie chciałem ich drażnić. Rezydencja bardzo elegancka.


W drodze do centrum miasta miałem na swojej drodze Twierdzę Rumeli (Rumelihisari). Zamek zbudowany w ciągu 4 miesięcy! na 40 lat przed odkryciem Ameryki przez Kolumba, a więc w 1452. Powstał w miejscu, gdzie Bosfor jest najwęższy, aby ochraniać (i kontrolować) szlak handlowy. Gdyby był czerwony, przypominałby Malbork :) Wspaniałe mury, wysokie wieże, widok na Bosfor i jak najbardziej współczesny most, jeden z dwóch na Bosforze – Fatih Sultan Mehmet Bridge. Bieganie po zamkowych flankach uświadomiło mi, że średniowieczni to musieli mieć niezłą kondycję…

Ulica biegnąca wzdłuż wybrzeża pełna jest różnego rodzaju eleganckich restauracji z jednej strony i zapalonych wędkarzy z drugiej strony. Podczas krótkiego spaceru, do najbliższego przystaneku autobusowego, poznałem pojęcie totalnego przewiania. Silny wiatr biednemu w oczy. Nie miałem pojęcia, że w porównaniu ze sztormem w poprzednich dniach, dzisiejszy szkwał był jak bryza ;)

Kolejnym autobusem dojeżdżam na Taksim, odnajduję lokal, w którym byłem z Magdą podczas ostatniej wizyty w Stambule. Jest 15 a ja zjadłem do tej pory 3 mandarynki i małą chałwę. Stwierdzam, że menu i cennik się zmieniły. Zniknęło też drugie piętro lokalu. Bez zmian pozostała znajomość angielskiego wśród obsługi, znają tylko jedno słowo – selfservice.
Posilony, udaję się "na azymut" w stronę Pałacu Dolmanbahce. Studiuję cennik przed wejściem – 15 za pałac, 10 za harem i 6 za pozwolenie na zdjęcia. Decyduję się wejść i tu zaskoczenie, strażnik informuje mnie, że już zamykają, ostatni goście są wpuszczani o 15. A ja z Natalią jestem umówiony na 17. No to jedziem gdzie indziej ;)

Tramwajem dojeżdżam na Eminonu, w którym oblatany jestem nie gorzej niż na Morasku. Nareszcie mam możliwość zejść do Yerebatan Sarnici, podziemnej cysterny z VI w., która miała być zbiornikiem wody dla miasta na wypadek oblężenia. Doprowadzano do niej wodę z odległości 19km.
W podziemiach, wspartych na ponad 300 marmurowych kolumnach o wysokości 9m, w dalszym ciągu jest kilkucentymetrowa warstwa wody, w której pływają spasione przez turystów ryby.

Unikatowe w tym miejscu są dwa kapitele ozdobione głowami meduzy. Jedna z nich jest odwrócona do góry nogami, druga leży na boku i nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego właśnie tak! Cała cysterna oświetlona jest dyskretnymi punktowymi, pomarańczowymi reflektorami, tworzącymi niezwykłą atmosferę. Z sufitu czasem kapnie kropla wody, rybki spokojnie obserwują turystów, którzy czasem zamiast chleba, wrzucają do wody drobne monety… Jest to największy ze zbiorników, jakie wybudowano w Stambule, ma powierzchnie 143x65m i mogła pomieścić 80 000 m³.

Czas na odpoczynek, dochodzi 17. Idę w kierunku znanej mi przystani Eminonu. Nadkładam drogi przecinając park położony w sąsiedztwie Pałacu Topkapi.

Ostatnio musieliśmy z Magdą przejść mostem Galata na drugą stronę Złotego Rogu, do przystani Kadikoy. Wyobraźnie sobie moje zdziwienie, gdy na miejscu zastaję spychacz rozgrzebujący ruiny! Okazało się, że sztorm jaki zaatakował miasto w poprzednich dniach uszdzodził betonowe filary, na których postawiona była stacja. Zatonęła jak Titanic, w ciągu 2h, nikomu nic się nie stało. Tylko ja zostałem postawiony przed problemem, jak tu wrócić na europejską stronę?! Poradzono mi cofnąć się przez Galatę na Eminonu… Tam przestawiano mnie jeszcze kilka razy, aż w końcu usłyszałem, że do Haydarpasy już nie ma promów!

Mogę płynąć na Uskuder a stamtąd dojechać autobusem tam gdzie potrzebuję. Miałem wybór? Szczęśliwie wsiadłem na prom, odpływał z opóźnieniem (ludzi ciągle przybywało). Z zaistniałem sytuacji najbardziej cieszyli się taksówkarze, nawołując sobie klientów… Ok., na europejskiej stronie znalazłem odpowiedni autobus, ale jak masa ludzi, którzy okupowali prom, ma się zmieścić do zwykłego autobusu? Prawdopodobnie podstawiono ich o kilka więcej, ale w dalszym ciągu o kilka za mało. Skutek był taki, że załadowane po dach pojazdy wzajemnie się blokowały nie mogąc odjechać z zatoczki.
Około godzinę później w końcu spotkałem się z Natalią. Zaprowadziła swojego umęczonego kolegę (mnie!) do siebie. O dziwo nie zasnąłem od razu. Pokonwersowałem jeszcze z Danielem – zwariowanym Włochem, kolegą z Antalyi. Odebrałem też telefon od Annafranki, z którą umówiłem się nazajutrz w południe przy bramie Dolmanbahce.

Co do pałacu! Od Natalii dowiedziałem się, że muzea nie zawsze informują o dostępnych zniżkach! Magiczna formułka „jestem studentem” wypowiedziana po turecku może przynieść znaczącą korzyść! Bilet do całego pałacu kosztuje wówczas nie 25 a 3 liry! W Topkami to niestety nie działa. Koniec intensywnego dnia. W pewnym momencie urwał mi się film.