Dobrzy ludzie, źli ludzie i policjanci
Ölüdeniz oznacza martwe morze. W zatoce nie ma wiatru, fale są minimalne. Woda o przejrzystości kilku metrów – no to prostu bajka. W każdej bajce są czarne charaktery, ale do tego dojdę.
Do plaży dotarliśmy ok. 20. Ściemniało się, ale ponieważ osiągnęliśmy cel podróży nie przejmowałem się kolejnością czynności. Zaczęliśmy od kąpieli w morzu. Następnie zjedliśmy prostą kolację (podstawa wyżywienia podczas ten wycieczki: chleb, sucuk- tradycyjna turecka kiełbasa czosnkowa, ogórek, woda/sok + orzechy). Ok. 21 zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do spania. I tu oddałem 1% inicjatywie Tarmo. Otóż mój kolega posiada hamak, więc potrzebował też drzew, żeby go zamocować.

Mnie urządzała plaża, 50% mojego bagażu stanowił śpiwór, wlokłem się jednak za współtowarzyszem. Przyświecając latarką weszliśmy na wzgórze. Drzew jak na lekarstwo, ewentualnie zbyt duży spadek. Roślinność poharatała mi nogę nie gorzej niż przyjacielsko nastawiony kotek. W końcu Tarmo wybrał miejsce i zaczęliśmy rozbijać biwak. Gdy skończyliśmy, zjawiła się żandarmeria/policja i tłumacz… Zobaczyli naszą latarkę. Pod stokiem stanął samochód na sygnale, wysiadło kilka osób i zaczęło pokrzykiwać i świecić latarkami w naszą stronę. Powinienem robić w portki, ale byłem tak zmęczony, że po prostu czekałem aż na nas przyjdą. Ściągnęli nas ze wzgórza, tłumacz, przemiły człowiek! Być może negocjator?

Przy czterech śmiertelnie poważnych mundurowych przemawiał do nas niezwykle spokojnie, tłumacząc, że ściągają nas dla naszego dobra, że zwierzęta, że niebezpiecznie… Wylegitymowali nas, po paszport kazali mi się zgłosić rano w biurze żandarmerii, wskazali drogę na profesjonalny camping. Na nasze tłumaczenia, że chcieliśmy unikać ludzi, bo są bardziej niebezpieczni niż zwierzęta, poinformowali, że mogę spać na plaży i że tam będę bezpieczniejszy. Ok, sporo wrażeń jak na jeden dzień.
Skierowaliśmy się zatem na camping. Recepcja była zamknięta, Tarmo po prostu wszedł szukać drzewa (i znalazł), a ja zostałem recepcji. Była 23, nie miałem już ochoty iść 1,5km na plażę. Przy wejściu był otwarty sklepik spożywczy, spytałem sprzedawcę, czy jest całodobowy i czy mogę się przechować na sofie obok. Chyba nie do końca zrozumiał, ale kiwnął głową na tak.

Sklepik był otwarty długo, ale nie całą noc. Ok. 3 zjawił się czarny bohater w postaci nocnego strażnika i posiłkując się jakimś anglojęzycznym znajomym kazał mi się wynosić do puszczy! (wszyscy używali tam słowa jungle, nie forrest, różnica semantyczna dość poważna.. dla mnie to była makia ;])
Na moje zażalenie, na temat tureckiej gościnności, i uwagę, że w puszczy jest niebezpiecznie, a policja skierowała mnie właśnie tutaj, usłyszałem pytanie o narodowość, a potem uświadomiono mnie że Polacy zabijają Turków, a potem coś o Hitlerze. Miałem serdecznie dość, zabrałem się na plażę, bardzo ciepło myśląc o Turkach ich kraju i kulturze.
JEŚLI BĘDZIECIE KIEDYŚ W OLUDENIZ,
OMIJAJCiE CAMPING BLUE LAGOON!!
Na plaży byłem tak wkurzony, że nie mogłem spać. Poza tym, cały czas ktoś się kręcił, w pobliżu była dyskoteka, większość czasu czuwałem, leżąc na fragmencie publicznej plaży.

Plaże w Oludeniz są w większości prywatne. Sam „rajski cypel” jest obszarem pod ochroną, otoczony drutem kolczastym, wejście za opłatą.
Niedzielne przedpołudnie, po odzyskaniu paszportu i odebraniu Tarmo z mojego ulubionego kampingu, spędziliśmy na jednej z plaż, na które wstęp był bezpłatny. Kiedy siedząc na murku konsumowaliśmy śniadanie (to samo co na kolacje ;]), podszedł kelner i zapytał, czy się czegoś napijemy. Po czym dodał, że pani siedząca kilka stolików dalej, powiedziała mu, że ma syna w naszym wieku i możemy zamówić hot drink/cold drink na jej rachunek – jest jeszcze nadzieja dla tego kraju.
Miło potraktowani zostaliśmy w tym miejscu. Wskoczyliśmy do wody a pół godziny, po czym chcieliśmy się poopalać. Leżąc bezczelnie na piasku. Po 2 minutach podeszła do nas obsługa i poinformowała, że nie możemy tu tak leżeć, że musimy zapłacić za leżankę 5LT od głowy. Podziękowaliśmy, skorzystaliśmy z prysznica (standardowa infrastruktura campingu) i ulotniliśmy się.
Miejsce bardzo ładne, ale strasznie skomercjalizowane. Miasteczko opanowane przez Anglików. Wszystkie ceny przeliczone na funty, euro, dolary. W barach transmisje z angielskiej premiership, w restauracjach full english breakfast, a obsługa anglojęzyczna!
Największą poza plażą atrakcją jest możliwość latania na motolotni (paragliding). Startuje się z Baba Dai 1910m i przez ok. pół godziny krąży nad zatoką. Przyjemność ta kosztuje ok. 250zł. Pracownicy są bardzo przekonujący, opowiadają o przeciążeniach 3,5G, że odczuwa się to jakby dusza opuszczała ciało etc. Pewnie niejeden puścił pawia, ale widok musi być atrakcyjny; nad naszymi głowami „kłębiło” się ok. 10 paralotni na raz.
Po zakupach w Asdzie (angielski market! Widziałem w okolicy dwa i ani jednego więcej w Antalya i miejscach w których byłem), ruszyliśmy w drogę powrotną. Namawiałem Tarmo na dolmus do Fethiye,

w końcu się zgodził, ale czekając na busa podjęliśmy próbę złapania stopa – i udało się. Zostaliśmy zawiezieni do centrum miasta, skierowaliśmy się w kierunku drogi krajowej, w tym momencie tarmo uświadomił sobie, że nie ma telefonu. Wypadł mu ze spodni w ostatnim samochodzie… Ostatnio zgubił telefon w… maju. Teraz miał nokie 3510 posklejaną taśmą – robiła przekomiczne wrażenie. Telefonu nie tak żal, jak karty sim i kontaktów na niej zapisanych, sam wiem coś o tym…
Kiedy Tarmo zapalił i minimalnie odżałował stratę, zaczęliśmy łapać okazję. Mieliśmy tego dnia szczęście do starych, gruchotowatych aut ;]. 3 kolejne samochody zabrały nas w sumie ok. 50 km w kierunku Antalyi. Najlepszy był stary samochód dostawczy, który miał tylko 2 miejca, a miejsce pasażera było zajęte przez worek wypełniony butelkami zwrotnymi. Przyszło mi siedzieć w środku z dźwignią zmiany biegów między nogami. Osiągał maksymalną prędkość 40km/h więc na szczęście nie zmieniał tych biegów tak często. W końcu zabrało nas dwóch chłopaków jadących do Antalyi, przejechaliśmy z nimi 170km i wysiedliśmy na dworcu autobusowym.

Minęło 48 godzin od naszej ostatniej wizyty w tym miejscu. Rozejrzeliśmy się za dolmuszem, ja wsiadłem w jednego, Tarmo z niewiadomych przyczyn w następnego. Obaj dojechaliśmy, zjedliśmy kolację i wymieniliśmy się zdjęciami (co tłumaczy dlaczego jestem na tylu zdjęciach). I tak szczęśliwie zakończyła się moja wakacyjna przygoda. Turecki ‘Otostop’ zaliczony, wrażenie bardzo pozytywne.