czwartek, 2 października 2008

Istanbul part 3

Wtorek, zwiedzanie samotne. Pociąg miałem o 23.30, od 11.30 do 21 łaziłem po mieście. Wpierw udałem się na południową część dzielnicy, nie tak popularną wśród turystów.
Dziś pierwszy dzień Bayram, wiele sklepów i restauracji jest zamkniętych, musiałem więc najpierw znaleźć odpowiednie miejsce na śniadanie. Nie było z tym problemów. Rozłożyłem z pysznym rogalikiem na skwerku z fontanną. Tego dnia w końcu wyszło słońce, a temperatura podniosła się do 23 stopni. Przy fontannie był plac zabaw, po którym biegały dzieci z karabinami, co chwile ktoś odpalał petardy. Towarzyszące petardom wybuchy dało się słyszeć cały dzień.

Idąc wzdłuż morza można było za 1 lirę oddać 4 strzały z wiatrówki do baloników, butelek, papierosów lub zapałek ustawionych na falochronie. Pobawiłem się, wciągnąłem morskie powietrze, pstryknąłem oddalone na horyzoncie wyspy książęce (tych zdjęć też nie ma :( ) i rozejrzałem się za Kucuk Aya Sofya Camii. Mała świątynia ufundowana w 527r. przez cesarza Justyniana, była jeszcze zamknięta, ale pod wejściem zebrała się gromadka turystów indywidualnych, głównie Niemców i Anglików.


Poprzedniego dnia stwierdziłem, że nie można wchodzić do zbyt wielu meczetów na raz, bo przestaje się je doceniać, a wszystkie zaczynają wyglądać tak samo. Tego ranka miałem na szczęście wystarczającą świeżość żeby docenić piękno tej świątyni, która podobnie jak Haga Sophia, został przerobiony na meczet w XVI w. Jest wspaniałym zabytkiem architektury bizantyjskiej.

Niedaleko od Małej Hagii Sophii znajduje się Sokollu Mehmed Pasa Camii, ciekawy meczet z XVI w. w którym na uwagę zasługuję zdobiona ceramicznymi płytkami ściana kible wskazująca kierunek mekki. Mihrab i Mimbar są obramowane złotem i kawałkami czarnego kamienia z Kaaby. Piękne są także zachowane w oknach witraże. Udało mi się zrobić kilka zdjęć, zanim podszedł do mnie pewien pan i powiedział, że tu nie można (nie było żadnych znaków). Po chwili wyjaśniło się dlaczego, przyszedł drugi pan, który sprzedawał pocztówki. Próbował także nawiązać kontakt ze zwiedzającymi, pytając skąd są, Francuzom i Niemcom potrafił coś opowiedzieć w ich języku, jak usłyszał, że jestem z Polski, to tylko po angielsku nadmienił, że architektem tego przybytku był wielki Sinan. Pod meczetem dziewczynki chodziły po ludziach i mówiły, że chcą 50 kuruszy, bo dzisiaj święto. Takie tureckie kolędowanie :P tylko nie śpiewają.

Kilka minut marszem od meczetu w kierunku „na azymut” znalazłem się na ulicy biegnącej na wprost od Meczetu Błękitnego. Poszedłem więc w kierunku przeciwnym, ku nieznanemu ;). Nieznany okazał się kolejny meczet – Beyazyda. Jest to najstarszy sułtański meczet w Stambule i pierwszy zbudowany na podobieństwo Hagi Sophii, ze skomplikowanym kopułowym systemem zadaszenia. Po drugiej stronie placu moim oczom ukazała się Brama Uniwersytecka z prawdziwego zdarzenia. Uniwersytet Stambulski pokazał swoją klasę, chociaż tylko przez bramę.


Starałem się bez pomocy mapy dojść do widzianego wcześniej z mostu Ataturka, Akweduktu Walensa. Doczytałem, że wybudowany w IV w. za panowania cesarza Walensa akwedukt miał 1km długości, 29 metrów wysokości i kończył się ogromną fontanną – studnią. Studnia się nie zachowała, a między filarami akweduktu jeżdżą obecnie samochody. Być może miałem już dość meczetów, bo akwedukt wywarł na mnie naprawdę duże wrażenie. Dostrzegłem też ludzi chodzącym po nim, zacząłem więc szukać wejścia. Tak jak się spodziewałem, wejścia nie było (a właściwie było zablokowane blachą), a dzieciaki i nastolatki wchodziły na górę po ścianie, w której po wykruszeniu się kilku cegieł można było znaleźć oparcie dla nóg.


Poprosiłem ich o demonstracje, podałem na górę swoje rzeczy, po czym wdrapałem się na górę :P. Świetny punkt widokowy! Przeszedłem wiadukt wzdłuż i chciałem zejść w miejscu w którym wydawało mi się, że będzie najlepiej. Ekhm, mam szczęście, że nic sobie nie zrobiłem. Natomiast gdybym dorwał dzieciaki które rzucały petardy, kiedy ja gramoliłem się na dół to bym im pokazał gdzie raki zimują…

Dość zmęczony poszukałem jeszcze Kolumny Marsjasza, na której Marsjasza już od dawna nie ma, bo zrabowany przez Wenecjan stoi w Bari jako posąg kogoś innego. Natomiast kolumna stoi na niewielkim rondzie, schowana miedzy blokami.

Trochę marudząc ruszyłem w drogę po rzeczy zostawione w hostelu. Restauracja, w której poprzedniego wieczoru jedliśmy z Magdą była zamknięta, więc nastawiłem się, że zjem coś w Taksim, ale zdążyłem zgłodnieć wcześniej i zatrzymałem się w pierwszej lepszej lokancie. A później okazało się, że nie muszę iść mostem, bo za 2 minuty odpływa prom dokładnie tam gdzie mi potrzeba, czyli do dworca Haydarpasa. Zostały mi zatem 4h do odjazdu pociągu, zaczynało się zmierzchać… Postanowiłem znaleźć Carrefoura, którego widziałem na mapie. I znalazłem. Ze zdziwieniem, bo nie był oblepiony reklamami sklepów, których marki można znaleźć w środku. W ogóle, oprócz głównego wejścia, którego nie widziałem od strony mojej ulicy, nie był oświetlony. Myślałem, że to jakiś wielki magazyn, bo wielkością to było to M1! I nie był to tylko Carrefour, ale całe centrum handlowe w którym było wszystko czego dusza zapragnie.

Koniec końców spędziłem kilka godzin na stacji, kilka godzin w pociągu, który, jakżeby inaczej, spóźnił się, ale na szczęście tylko ok. kwadransa (na szczęście, bo nie 2h jak poprzednio). Ubrałem się na cebulkę co było strzałem w dziesiątkę; zegar na stacji pokazywał 5 stopni Celsjusza. Szybciutko dotarłem do domu, w którym przywitał mnie kot.
I kocie kupy, których przez tych 3 czy 4 dni kot narobił dosłownie kupę. Smród był nie do wytrzymania więc musiałem coś z tym zrobić. I odkryłem że nie ma wody!
Przez godzinę szukałem zaworu, kręciłem wszystkimi ruchomymi częściami – na próżno. O 5.30 zdecydowałem się dzwonić po moich wspaniałych współlokatorach. Żadne nie odebrało. Sam bym pewnie też nie odebrał. W końcu umyłem się wodą uprzednio przegotowaną, która stała w dzbanku na stole i poszedłem spać. Po 9 Ewelina przysłała smsa, że teraz może rozmawiać. Dowiedziałem się, że szkopuł nie tkwił w zaworze tylko w całym systemie! Za wodę trzeba zapłacić z góry, specjalną kartą wtykaną w licznik, który jest na klatce schodowej. A karta była schowana wraz z jej dokumentami, między czasopismami w jej pokoju. Dziękuję za współpracę.


Koło południa zaskoczyło mnie pukanie do drzwi… mojego pokoju. Był to Witek, który dostał klucze od Wojtka i wpadał na Internet. Spytany odpadł, że smród kocich kup mu nie przeszkadzał. Doglądał kota, ale po nim nie sprząta. W końcu to nie jego kot.
Witek uświadomił mi, że Patryk jeszcze nie wyjechał do Alanyi (mamy wolny cały tydzięń, ja z mojego wojażowania już wróciłem inni dopiero wyjeżdzają), więc skontaktowałem się z kolegą Patrykiem, który dysponuje pralką i wpadłem do niego z zapowiedzianą wizytą :)

Sklepy dalej pozamykane, musiałem się naszukać miejsca w którym mogłem coś zjeść. W końcu kupiłem mrożoną pizze w markecie i dzisiaj nigdzie się nie ruszałem. Rekonwalescencja psychiczna i fizyczna. Szalony tydzień za mną. Teraz wszystko będzie się rozkręcać powoli.


A do Stambułu jeszcze wrócę... W grudniu, podczas Bożego Narodzenia jest zorganizowany 3 dniowy wyjazd. Nie wiem, czy wcześniej nie zorganizuję sobie czegoś sam. Wiem, co chciałbym zobaczyć następnym razem. Więc, do następnego razu.

Istanbul part 2


Poniedziałek. Zwiedzanie zaczęliśmy po 10. Przeszliśmy placem końskim, obok obelisków i fontanny cesarza Wilhelma II, pocałowaliśmy klamkę na bramie Hagi Sophii (zamknięta w poniedziałek) i przez bramę cesarską weszliśmy do Pałacu Topkapi. Przeszliśmy Dziedzińcem Janczarów, wzdłuż ogrodu pełnego platanów do drugiej bramy Bab-us-Selam, czyli bramy pozdrowień (tam właśnie zlokalizowane są kasy). Stwierdziliśmy, że jednak trzeba było przyjść wcześniej, ponieważ tłumek turystów był już znaczny. Z konsternacją przyjęliśmy fakt, że ceny biletów odbiegają od tych podanych w przewodniku. W sezonie za wejście trzeba wyłożyć 20 LT (podobnie jak w Hagi Sophii), a zwiedzanie obejmuje pomieszczenia pałacowe i skarbiec, natomiast za wejście do Haremu trzeba dodatkowo dopłacić 10LT.

Do pałacu wróciliśmy popołudniu, ale opiszę go teraz.
Nie wiedzieć czemu, cześć pomieszczeń była zamknięta. Taras był zamknięty dlatego, że jakiś lokalny gwiazdor nagrywał na nim teledysk! Niech będzie przeklęty.
Otwarte były 4 sale skarbca w których mogliśmy obejrzeć m.in. relikwie związane z wielkimi religiami. Kiedy zobaczyłem miecz Dawida, nie byłem pewien o którego Dawida im chodzi, ale po chwili znalazłem LASKĘ MOJŻESZA!
W tym miejscu obowiązywał zakaz robienia zdjęć, a ochrona była dość nerwowa (bardziej niż później przy biżuterii, może dlatego, że autentyczności diamentów nikt nie kwestionuje?). Na wprost niezwykle trwałej laski znajdowała się ręka i głowa św. Jana, były także elementy Abrahama. Dalej były relikwie mniej znanych postaci, reprezentowane przez ich zęby, tudzież włos z brody (!).
W innych salach były szaty Mahometa, miecze sułtanów i inne pamiątki z nimi związane.
W osobnej sali zgromadzona była kolekcja wiekowej broni, od łuków, przez pięknie zdobione szlachetnymi kamieniami miecze, po broń palną.

Po przeciwnej stronie dziedzińca znajduje się kolekcja ceramiki i porcelany. Otwarta częściowo. Na nasze nieszczęście, cześć która była otwarta była po prostu nudna, albo może my nie potrafiliśmy jej docenić. Nie dane nam było zobaczyć, działającej na wyobraźnię kolekcji porcelany chińskiej. Po sąsiedzku znajdowały się bardzo przestronne kuchnie.
Oprócz wyszywanych złotem dywanów i wielkiego cesarskiego łoża z baldachimem w sali audiencyjnej, mogliśmy podziwiać panoramę azjatyckiej części miasta z tarasu, położonego nad restauracją.


Zwiedzając w pośpiechu, nie mogłem się doczekać, aby dotrzeć do trzeciego największego diamentu na świecie – 86 karatowego diamentu „wytwórcy łyżek”. Znaleziony przez ubogiego rybaka, został odsprzedany jubilerowi za 3 łyżki.
Ok., jest duży :) jest też pięknie oprawiony w mniejsze diamenty, przez co sprawia wrażenie jeszcze większego.
W tej sali wystawione były także sztylety, które w rękojeściach miały olbrzymie wręcz rubiny i szmaragdy, bogato zdobiona zbroja sułtana oraz dwa 48kg złote kandelabry zdobione tysiącami małych diamentów. Świeczniki te miały dobre 1,5m wysokości, wyobraźcie sobie jak musiały wyglądać świeczki!

Ok., opuściliśmy Pałac i ruszyliśmy w stronę Meczetu Suleymana. Po drodze wkroczyliśmy na Wielki Bazar (Kapalı çarşı). Największe kryte targowisko świata, 30ha i 4000 sklepów, wśród których mnóstwo jest stoisk z biżuterią, kawiarni oraz sklepów z pamiątkami, lampami, ubraniami i słodyczami. Spędziliśmy ok. kwadransa w sklepie z numizmatami, w którym kupiliśmy ciekawe monety :). Przez 18 bram na targ wchodzi dziennie pół miliona ludzi, a handlarze stopniowo budowali zadaszenia, żeby móc spokojnie prowadzić handel przez cały rok.


W drodze z bazaru do Sulejmana, wpadł mi w oko niewielki Ali Pasza Camii. Meczet był zamknięty, ale dostrzegł nas opiekun meczetu, który po kilku minutach przyszedł z kluczami i zafundował nam prywatne zwiedzanie, mieliśmy cały meczet dla siebie. Nie tak bogaty jak wielkie stambulskie świątynie, natomiast kameralny i nastrojowy. Z pięknie malowanymi sufitami i niebieskimi kafelkami z Izniku podkreślającymi jego klasę.


Do Meczetu Sulejmana było już niedaleko. Niestety przeżyliśmy kolejne rozczarowanie, meczet jest w renowacji i otwarta do zwiedzania była tylko niewielka jego cześć.
Nieoczekiwaną atrakcją okazał się położony przy murach cmentarz oraz sułtańskie grobowce, w tym sarkofag Sulejmana Wspaniałego.


Przeszliśmy dalej, w stronę mostu Galata. Przypadkiem weszliśmy na teren Kucuk çarşı, czyli małego targu, który był zdecydowanie bardziej zatłoczony od dużego! Przeciskanie się uliczkami było bezcelowe, tłum niósł jak fala, wprawdzie powoli, ale nigdzie nie pozwalał się zatrzymać. Trzymając się za ręce płynęliśmy z tłumem w stronę mostu Galata.
Między mostem a Targiem Egipskim znajduje się Meczet Nowy, mający bagatela 400 lat. Planem jest zbliżony planem do Meczetu Błękitnego, bardzo przestronny i przebogaty. W każdym meczecie żyrandole zwisają nisko, tu chyba najniżej.

Mostem Galata przeszliśmy na drugą stronę Złotego Rogu, Tunelem wjechaliśmy na Taksim i zjedliśmy obiad w turystycznej części miasta. Wracając zahaczyliśmy jeszcze o Wieżę Galata. Następnym razem, gdy będę w tej części miasta, poszukam muzeum Adama Mickiewicza…

Kiedy wszystko idzie dobrze, coś się musi posypać. Źle zinterpretowałem bilet lotniczy Magdy i musieliśmy jechać na lotnisko już tej nocy. Do hostelu wróciłem nad ranem, a ponieważ wymeldować się trzeba do 11.30, zażyłem tylko 3 godzin snu.
I znowu pojawił się problem z kartą pamięci w aparacie fotograficznym. Dopiero po powrocie stwierdziłem, że wystąpił błąd w 68 kolejnych zdjęciach wykonanych tego dnia wieczorem i następnego rano. Wielka szkoda :(
Były wśród nich zdjęcia ze sklepu z kolczykami, w którym sprzedawca miał do zaoferowania 50138 modeli kolczyków! W tym kolczyki w kształcie ukrzyżowanego Jezusa. Islamskie poczucie humoru?



Istanbul part 1

Niedziela 28.09.2008

Pociąg znowu się opóźnił pół godziny. Próba może niewielka, ale wyciągam wniosek, że wszystkie pociągi w Turcji się spóźniają!
Podróż bez historii, kimaliśmy.
Znowu Haydarpasa i prom, a potem moje pilotowanie do hostelu. W mapę zaopatrzyłem się w środę, droga skomplikowana nie jest, więc idziemy jak po sznurku. Hostel źle oznaczył się na mapce w Internecie, ale po zasięgnięciu języka trafiamy do naszego Cordial House Hostel.


Turystyczna dzielnica – Eminonu, w której znajdują się wszystkie najważniejsze zabytki, słynie także z tanich hosteli. Nocleg można znaleźć za 10 euro za noc. Hostele różnią się jednak między sobą. W naszym, na 12 metrach kwadratowych, stały 4 piętrowe łóżka. Śniadanie za dodatkową opłatą 5.5LT lub 3 euro (mają lepszy kurs euro niż w kantorach! Można płacić, ale nie można wymieniać). W innym, za podobną cenę za noc, można dostać pokój z łóżkami „parterowymi” a śniadanie bywa wliczone w cenę za noc.
Na szczęście jest czysto, tylko koce mają nienajprzyjemniejszy zapach.
Ciekawie wygląda informacja przy recepcji: ‘zakaz spania w śpiworach’, ciekawe jak to egzekwują, ci co mieli śpiwór, zrezygnowali ze sfatygowanych kocy.

Zostawiamy rzeczy i idziemy doświadczać miasta.
Do meczetu błękitnego mamy tylko 300m! Na tym dystansie zostajemy molestowani przez licznych naganiaczy, którzy mają nas za Rosjan albo Francuzów. Kiedy odpowiadamy, że jesteśmy z Polski, potrafią powiedzieć Dzień dobry! A co bardziej wykształceni „Lech Wałesa”.
Jesteśmy zdecydowanie zbyt uprzejmi i kiedy ktoś nas kulturalnie zagaduje po angielsku wdajemy się w kolejną jałową dyskusję, w której musimy tłumaczyć, że „żona nie potrzebuje dywanu!”
Mamy szczęście, Błękitny meczet jest otwarty, trwa jakaś ceremonia, główne wejście jest zatłoczone, bez problemu wchodzimy bocznym. W środku jest pięknie. Weszliśmy oczywiście bez butów, siadamy na dywanie pod kolumną i napawamy się. Pięknymi zdobieniami na ścianach, sufitach, olbrzymich kolumnach; nisko zawieszonymi żyrandolami.
Między częścią dla turystów a osób, które przyszły się modlić jest niewielki płotek z informacją, aby goście nie wchodzili i nie przeszkadzali. Wejść można, ale wyjęcie aparatu było by nie na miejscu. Kobiety mogą wejść na balkon. Mi się to spodobało, bo lepszy widok, Magda uznała, że nie ma się z czego, bo to odseparowanie. Na balkonie kobiety pogrążone były w modlitwie, więc zdjęć też nie robiliśmy.
Magdzie przestało się podobać, kiedy jeden z ochroniarzy zaczął nas przestawiać bez wyraźnej przyczyny. W zachodnich językach nie szło się z nim dogadać, więc podziękowaliśmy, Błękitny odhaczyliśmy i wyszliśmy.
Skierowaliśmy się w stronę Hagi Sophi. Oba zabytki położone są blisko siebie, dojście z jednego do drugiego nie zajmuje więcej niż 10 minut. W połowie drogi jest atrakcyjna wizualnie fontanna, przy której można przysiąść i zjeść lody (sprzedawcy bawią się kupującym lody turystą, warto zobaczyć jak w ‘magiczny sposób’ znika wafelek, jednak lepiej wybrać się w tym celu do mniej obleganej dzielnicy; lody między Świątynią Mądrości Bożej i Meczetem Błękitnym – 6LT; kolacja w taniej lokancie – 5LT).
Wiekowa Haga Sophia jest ładnie oświetlona i wygląda nie tylko dostojnie ale i … ciężko. Chrześcijańska bazylika (VI w.), zamieniona po zdobyciu Konstantynopola na meczet, a w 1935 na muzeum, ma mury grubsze niż zamek w Malborku.


Skierowaliśmy się z powrotem do hostelu. W pokoju oprócz nas było 4 Polaków… Studenci ASP Gdańsk, studiujący w Stambule będący w trakcie przeprowadzki do wynajętego właśnie mieszkania (jedna osoba waletująca), dwoje Australijczyków i jeden chłopak o niezidentyfikowanej narodowości – przyszedł ostatni, kiedy wszyscy byli już w łóżkach, rano natomiast nie śpieszył się ze wstawaniem.
Noc nie przespana najlepiej; jeden klucz do pokoju, zatrzaskujące się drzwi i brak jednego lokatora kierowały nierozgarniętymi studentami ASP, którzy postanowili zostawić drzwi otwarte, żeby nie trzeba było później wstawać i otwierać. Fakt, oni mieliby najbliżej. A my z Magdą drżeliśmy o swój dobytek :]
A w ogóle jak można spokojnie spać przy otwartych drzwiach w hostelu!

Yazılıkaya

Piątek 26.09.2008

Dzień dla nas. Oprowadzam Magdę po uniwersytecie, mieście (odbieram swoje dokumenty; tylko legitymacji jeszcze brak). Zapisujemy się na wycieczkę w sobotę.
Gokhan i Ismail wyjeżdżają w nocy. Kończy się ramazan, zaczyna bayram. Wrócą dopiero 6 października.

Sotota 27.09.2008

Cel wycieczki – Yazılıkaya ("inscribed rock"), ruiny frygijskiego miasta, oddalone o 66km na południowy wschód od Eskisehir.


Ale po kolei Zbiórka o 9 przy bramie uniwerku. Wsiadamy w autobusy i jedziemy ok. godzinę. Zatrzymujemy się „gdzieś”. Nikt nie powiedział, gdzie dokładnie jesteśmy, czy to już, czy jeszcze nie. Byliśmy w małym miasteczku, ponad którym z jednej strony na wzgórzu, pomiędzy polami, widzieliśmy wielki półksiężyc (ułożony z białych kamieni?), z drugiej zaś strony, widzieliśmy górujący nad miastem duży meczet. Dostaliśmy bułeczki i soczek po czym ruszyliśmy pod górę do w/w meczetu.
Niby stary, cześć z XII, XIII, XVI w. ale niezbyt imponujący wewnątrz. W środku trwały jakieś prace, wszędzie porozrzucane były rurki od rusztowań i styropian.
W jednym z pomieszczeń grobowiec, na którym kładzie się kamyczki i wypowiada życzenie. Jeśli nie stoczy się z pochyłej ściany grobowca, spełni się.

Puste wnętrza nie zachęcają. Panorama na najbliższą okolicę jest nieco ciekawsza.
Wracamy do autobusów. Jest duszno i sennie…

Dojeżdzamy do celu i szybko przytomnieniemy. Z jednej strony JEST ZIMNO I WIEJE, z drugiej – tu jest naprawdę nieźle!

Midas city określano nam jako małą Kapadocję, i faktycznie, odkrywamy tu tufy o fantazyjnych kształtach, które inspirować mogłyby Gaudiego. Po sąsiedzku świątynia, w zasadzie pojedyncza ściana, ale za to jaka ściana! Pokryta ornamentem 15 metrowej wysokości ściana! która powstała między 8 a 6 wiekiem przed Chrystusem.
Puścić studentów na samopas na skałki to wszędzie wlezą :P ale cóż poradzić, kiedy z góry lepszy widok.
Miałem pewne obawy (np. lęk wysokości; chociaż jakoś z nim sobie daję ostatnio radę; może z tego się wyrasta), ale kiedy zobaczyłem, ze dziewczyny dały radę…

Następnie ruszyliśmy wzdłuż skałek, odkrywając kolejne podziemne tunele. Fajna zabawa, tylko może obuwie nie do końca dostosowane. Dotarliśmy do krawędzi, po czym wróciliśmy górą. A na górze poza panoramą i księżycowym krajobrazem był jeszcze ołtarz ofiarny. Tak przynajmniej twierdził nasz turecki oprowadzacz Abidin :)

Po skałkach czas na herbatkę w domu przyjmującym turystów i powrót do Eskisehir. Trzeba się mentalnie przygotować na większy wypad – w niedzielę za cel obieramy z Magdą Stambuł. Znajomi, na których liczyłem, że pomogą znaleźć zakwaterowanie, nawalili. Wieczorem zarezerwowałem przez Internet hostel w turystycznej dzielnicy miasta.








Eskişehir - Istanbul - Eskişehir

środa - czwartek 24/25 września 2008

Orientation days za nami, plan uzgodniony, 2 dni zajęć w tym tygodniu, a potem tydzień przerwy. Szkoda, że nie wiedziałem o tym z większym wyprzedzeniem, bo właśnie na te 2 dni zaplanowany był przyjazd Magdy do Eskişehir.

Zgodnie z planem stawiłem się na dworcu TCDD (czyli tutejsze PKP). Pół godziny przed planową godziną odjazdu.
Pociąg miał pół godziny opóźnienia, ale jakoś to przebolałem. I tak miałem być w Stambule 9 godzin przed Magdą. Wszystko ułożyłem z duużym zapasem, oraz pod wpływem bayranu, czyli tureckiego święta, na które wszyscy jadą do domu, co z kolei jest przyczyną braku miejsc w pociągach.

W Stambule miał mnie odebrać z dworca i nadać właściwy kierunek kolega Farshad.
Zapomniało mu się, że ma zajęcia tegoż popołudnia, a dojechać w godzinach szczytu z części europejskiej do azjatyckiej zajmuje trochę czasu; czekałem na niego do 19 podziwiając gmach dworca Haydarpasa i unikając dzieci usiłujących sprzedać mi chusteczki..

Z Farshadem udałem się na wycieczkę promem przez Bosfor na europejską stronę. Promy (1,40 LT, jeden jeton kupiłem na pamiątkę :) ) odpływają z portu oddalonego o ok. pół km od dworca kolejowego, który jest położony nad samym Bosforem; (przy dworcu też zatrzymują się promy, ale raczej w drodze powrotnej). Farshad miał spotkać się z koleżanką i pomóc jej w zakupach sprzętu elektronicznego, a ja miałem wolnych kilka godzin, których nie chciałem spędzić na przystanku autobusowym. Panorama miasta widziana z promu jest fantastyczna. Niestety trzęsie i zdjęcia nie wyszły :(


Farshad pokazał mi Taksim, jeden z głównych placów w nowej części miasta, na północnym brzegu Złotego Rogu. Aby do niego dotrzeć dobrze jest wsiąść w kolejkę podziemną, jadącą pod górę… Wybudowana przez Francuzów w końcu XIX wieku, jest mini metrem, drugim najstarszym na świecie (najstarsze jest w Londynie). Ma dwa przystanki – pierwszy i ostatni, a odległość między nimi to niespełna kilometr. Żeton (Jeton) kosztuje 0,9 LT. „Tunel” pnie się ostro w górę, więc jest atrakcyjny nie tylko jako zabytek ale i pożyteczny, jeśli nie chcemy się przemęczyć wspinaczką.
Z kolejki do Placu trzeba dojść jeszcze spory kawałek. Środkiem turystycznego pasażu przejeżdza Nostalgiczny Tramwaj, zatłoczony wagonik w starym stylu, do którego niektórzy wskakują nawet gdy jest w ruchu.
Stolica, wiadomo – zatłoczona, gwarna i droga. A porcje w barach mniejsze. Studiowanie tu byłoby wyzwaniem.

My tu gadu gadu, a ja muszę wracać na azjatycką stronę, żeby wsiąść w autobus na lotnisko, a nie jesteśmy pewni o której odpływa ostatni prom. Z Taksim na lotnisko odjeżdżają autobusy Havas – bardziej luksusowe i odpowiednio droższe – 10 LT. Ekspress miejski z dworca – 3 LT. Kolejka była już zamknięta więc w drogę w dół pokonaliśmy biegiem. Byliśmy w porcie 3 minuty po 22. Na szczęście okazało się, że ostatni prom odpływał o 23.


Na lotnisko Sabiha, oddalone o 40km jedzie się ok. 50 minut. Będąc ostrożnym, wsiadłem w przedostatni autobus i na lotnisku byłem o północy, 2,5h przed przylotem samolotu z Berlina.
Ludzie porozkładani po siedzeniach (całkiem wygodne), lub wręcz na podłodze, jedni na karimatach i w śpiworach, inni na torbach. Oczekiwanie.
Jest.
Moje Kochanie zmieniło włoski :D Czas zaczyna przyśpieszać.
(…)
Autobusy do miasta odjeżdżają o 3.30 i 5.
Mamy pociąg dopiero o 10… Na przyszłość będę wiedział, że bez problemu zdąży się na pociąg o 8.30! Czas się rozciąga..
(…)
Odjeżdżamy o czasie, ale w połowie trasy zatrzymujemy się w polu. Nadprogramowy postój trwa 2h. Czas ucieka...
Nikt nie mówi po angielsku; z tego co rozumiem, jakaś cysterna przed nami przewróciła się na torach… W Eskisehir jesteśmy późno (17). Prysznic, kolacja, spać, żadnego zwiedzania tego dnia nie będzie.