Wtorek, zwiedzanie samotne. Pociąg miałem o 23.30, od 11.30 do 21 łaziłem po mieście. Wpierw udałem się na południową część dzielnicy, nie tak popularną wśród turystów.

Dziś pierwszy dzień Bayram, wiele sklepów i restauracji jest zamkniętych, musiałem więc najpierw znaleźć odpowiednie miejsce na śniadanie. Nie było z tym problemów. Rozłożyłem z pysznym rogalikiem na skwerku z fontanną. Tego dnia w końcu wyszło słońce, a temperatura podniosła się do 23 stopni. Przy fontannie był plac zabaw, po którym biegały dzieci z karabinami, co chwile ktoś odpalał petardy. Towarzyszące petardom wybuchy dało się słyszeć cały dzień.
Idąc wzdłuż morza można było za 1 lirę oddać 4 strzały z wiatrówki do baloników, butelek, papierosów lub zapałek ustawionych na falochronie. Pobawiłem się, wciągnąłem morskie powietrze, pstryknąłem oddalone na horyzoncie wyspy książęce (tych zdjęć też nie ma :( ) i rozejrzałem się za Kucuk Aya Sofya Camii. Mała świątynia ufundowana w 527r. przez cesarza Justyniana, była jeszcze zamknięta, ale pod wejściem zebrała się gromadka turystów indywidualnych, głównie Niemców i Anglików.

Poprzedniego dnia stwierdziłem, że nie można wchodzić do zbyt wielu meczetów na raz, bo przestaje się je doceniać, a wszystkie zaczynają wyglądać tak samo. Tego ranka miałem na szczęście wystarczającą świeżość żeby docenić piękno tej świątyni, która podobnie jak Haga Sophia, został przerobiony na meczet w XVI w. Jest wspaniałym zabytkiem architektury bizantyjskiej.

Niedaleko od Małej Hagii Sophii znajduje się Sokollu Mehmed Pasa Camii, ciekawy meczet z XVI w. w którym na uwagę zasługuję zdobiona ceramicznymi płytkami ściana
kible wskazująca kierunek mekki. Mihrab i Mimbar są obramowane złotem i kawałkami czarnego kamienia z Kaaby. Piękne są także zachowane w oknach witraże. Udało mi się zrobić kilka zdjęć, zanim podszedł do mnie pewien pan i powiedział, że tu nie można (nie było żadnych znaków). Po chwili wyjaśniło się dlaczego, przyszedł drugi pan, który sprzedawał pocztówki.

Próbował także nawiązać kontakt ze zwiedzającymi, pytając skąd są, Francuzom i Niemcom potrafił coś opowiedzieć w ich języku, jak usłyszał, że jestem z Polski, to tylko po angielsku nadmienił, że architektem tego przybytku był wielki Sinan. Pod meczetem dziewczynki chodziły po ludziach i mówiły, że chcą 50 kuruszy, bo dzisiaj święto. Takie tureckie kolędowanie :P tylko nie śpiewają.
Kilka minut marszem od meczetu w kierunku „na azymut” znalazłem się na ulicy biegnącej na wprost od Meczetu Błękitnego.

Poszedłem więc w kierunku przeciwnym, ku nieznanemu ;). Nieznany okazał się kolejny meczet – Beyazyda. Jest to najstarszy sułtański meczet w Stambule i pierwszy zbudowany na podobieństwo Hagi Sophii, ze skomplikowanym kopułowym systemem zadaszenia. Po drugiej stronie placu moim oczom ukazała się Brama Uniwersytecka z prawdziwego zdarzenia. Uniwersytet Stambulski pokazał swoją klasę, chociaż tylko przez bramę.

Starałem się bez pomocy mapy dojść do widzianego wcześniej z mostu Ataturka, Akweduktu Walensa. Doczytałem, że wybudowany w IV w. za panowania cesarza Walensa akwedukt miał 1km długości, 29 metrów wysokości i kończył się ogromną fontanną – studnią.

Studnia się nie zachowała, a między filarami akweduktu jeżdżą obecnie samochody. Być może miałem już dość meczetów, bo akwedukt wywarł na mnie naprawdę duże wrażenie. Dostrzegłem też ludzi chodzącym po nim, zacząłem więc szukać wejścia. Tak jak się spodziewałem, wejścia nie było (a właściwie było zablokowane blachą), a dzieciaki i nastolatki wchodziły na górę po ścianie, w której po wykruszeniu się kilku cegieł można było znaleźć oparcie dla nóg.

Poprosiłem ich o demonstracje, podałem na górę swoje rzeczy, po czym wdrapałem się na górę :P. Świetny punkt widokowy! Przeszedłem wiadukt wzdłuż i chciałem zejść w miejscu w którym wydawało mi się, że będzie najlepiej.

Ekhm, mam szczęście, że nic sobie nie zrobiłem. Natomiast gdybym dorwał dzieciaki które rzucały petardy, kiedy ja gramoliłem się na dół to bym im pokazał gdzie raki zimują…
Dość zmęczony poszukałem jeszcze Kolumny Marsjasza, na której Marsjasza już od dawna nie ma, bo zrabowany przez Wenecjan stoi w Bari jako posąg kogoś innego. Natomiast kolumna stoi na niewielkim rondzie, schowana miedzy blokami.

Trochę marudząc ruszyłem w drogę po rzeczy zostawione w hostelu. Restauracja, w której poprzedniego wieczoru jedliśmy z Magdą była zamknięta, więc nastawiłem się, że zjem coś w Taksim, ale zdążyłem zgłodnieć wcześniej i zatrzymałem się w pierwszej lepszej lokancie. A później okazało się, że nie muszę iść mostem, bo za 2 minuty odpływa prom dokładnie tam gdzie mi potrzeba, czyli do dworca Haydarpasa. Zostały mi zatem 4h do odjazdu pociągu, zaczynało się zmierzchać… Postanowiłem znaleźć Carrefoura, którego widziałem na mapie. I znalazłem. Ze zdziwieniem, bo nie był oblepiony reklamami sklepów, których marki można znaleźć w środku. W ogóle, oprócz głównego wejścia, którego nie widziałem od strony mojej ulicy, nie był oświetlony. Myślałem, że to jakiś wielki magazyn, bo wielkością to było to M1! I nie był to tylko Carrefour, ale całe centrum handlowe w którym było wszystko czego dusza zapragnie.

Koniec końców spędziłem kilka godzin na stacji, kilka godzin w pociągu, który, jakżeby inaczej, spóźnił się, ale na szczęście tylko ok. kwadransa (na szczęście, bo nie 2h jak poprzednio). Ubrałem się na cebulkę co było strzałem w dziesiątkę; zegar na stacji pokazywał 5 stopni Celsjusza. Szybciutko dotarłem do domu, w którym przywitał mnie kot.
I kocie kupy, których przez tych 3 czy 4 dni kot narobił dosłownie kupę. Smród był nie do wytrzymania więc musiałem coś z tym zrobić. I odkryłem że nie ma wody!
Przez godzinę szukałem zaworu, kręciłem wszystkimi ruchomymi częściami – na próżno. O 5.30 zdecydowałem się dzwonić po moich wspaniałych współlokatorach. Żadne nie odebrało. Sam bym pewnie też nie odebrał. W końcu umyłem się wodą uprzednio przegotowaną, która stała w dzbanku na stole i poszedłem spać. Po 9 Ewelina przysłała smsa, że teraz może rozmawiać. Dowiedziałem się, że szkopuł nie tkwił w zaworze tylko w całym systemie! Za wodę trzeba zapłacić z góry, specjalną kartą wtykaną w licznik, który jest na klatce schodowej. A karta była schowana wraz z jej dokumentami, między czasopismami w jej pokoju. Dziękuję za współpracę.

Koło południa zaskoczyło mnie pukanie do drzwi… mojego pokoju. Był to Witek, który dostał klucze od Wojtka i wpadał na Internet. Spytany odpadł, że smród kocich kup mu nie przeszkadzał. Doglądał kota, ale po nim nie sprząta. W końcu to nie jego kot.
Witek uświadomił mi, że Patryk jeszcze nie wyjechał do Alanyi (mamy wolny cały tydzięń, ja z mojego wojażowania już wróciłem inni dopiero wyjeżdzają), więc skontaktowałem się z kolegą Patrykiem, który dysponuje pralką i wpadłem do niego z zapowiedzianą wizytą :)
Sklepy dalej pozamykane, musiałem się naszukać miejsca w którym mogłem coś zjeść. W końcu kupiłem mrożoną pizze w markecie i dzisiaj nigdzie się nie ruszałem. Rekonwalescencja psychiczna i fizyczna. Szalony tydzień za mną. Teraz wszystko będzie się rozkręcać powoli.

A do Stambułu jeszcze wrócę... W grudniu, podczas Bożego Narodzenia jest zorganizowany 3 dniowy wyjazd. Nie wiem, czy wcześniej nie zorganizuję sobie czegoś sam. Wiem, co chciałbym zobaczyć następnym razem. Więc, do następnego razu.