wtorek, 20 stycznia 2009

Asure

Mamy styczeń. Miesiąc pierwszy, a jakby ostatni.
W miesiącu tym, w Turcji przygotowywany jest specjalny deser – Asure. Sąsiedzi nawzajem się nim częstują. Jest to tradycja sięgająca czasów biblijnych. Gdy Noe w swojej Arce zahaczył się o Ararat i odczekał aż wielka woda opadnie, przygotował potrawę, na którą składało się wszystko co zostało mu do jedzenia. Przypomina to bigos na winie – co się nawinie to bo bigosu… A więc mamy tu morele, figi, rodzynki, pomarańcze, ryż, ciecierzyce, wode różaną, cukier, orzechy włoskie, pistacje, granaty i …fasolki. Ostatni składnik jest mdły, nie komponuje się najlepiej ze słodkimi owocami, przez co cała potrawa nie wszystkim smakuje. Nie chcąc pominąć ważniejszych składników, wspomogłem się stroną internetową http://www.business-with-turkey.com/tourist-guide/asure.shtml. Chciałem wrzucić własnoręcznie wykonane zdjęcie tego cuda, ale zapomniałem i je zjadłem :) (cudo, nie zdjęcie :))


Poznałem także przepisy w uniwersyteckiej bibliotece. Nie jest tu jak w bibliotece publicznej, gdzie wypożyczają książkę na miesiąc, ani jak w uniwersyteckiej, gdzie można dostać 10 książek na cały semestr. Tu można wypożyczyć książkę na 15 dni. A każdy dzień spóźnienia, skutkuje karą – 5 dni zablokowania karty bibliotecznej, za każdy dzień zwłoki. Dzisiaj otrzymał moją karę. Nie mogę wypożyczać książek do 17 września :) czyli ponad 200 dni.
Najciekawsze, ze nawet raz nie zajrzałem do książki, którą wypożyczyłem, bo w międzyczasie dostałem pokaz slajdów z wykładu, który dzisiaj zaliczałem. Właśnie kończy się 3 sesja, ostatni egzamin mam w czwartek.

Wraz z egzaminami kończy się semestr i Erazmusi wracają do domu. Nie wszyscy, bo ok. ¼ zostaje na semestr letni. Niemniej, dziś mamy goodbye party. W tym tygodniu wyjedzie duża grupa. Ja mam jeszcze w planie jedną wycieczkę i pracę na pracą magisterską.

Wracając z jednego z zaliczeń zostałem nakłoniony, aby wejść do lokalu, w którym zginęła mi czapka. Poprzysiągłem, że moja noga tam nie stanie, zwłaszcza po sytuacji, w której pracownik oświadczył mi, że sprawdzili nagranie z monitoringu i stwierdzili, że wszedłem tam bez czapki. Mimo sprzeciwu, dałem się wciągnąć do środka. Rzucając na boki złe spojrzenia siadłem przy stole, a minutę później ten sam gentelman, który sprzedał mi bajkę o monitoringu przyniósł mi moją czapkę. Z jednej strony byłem nadal zły i oburzony, z drugiej, trzymali ją dobre 2 miesiące i pamiętali jak wyglądam… Spisali się na medal. Brązowy.

Więc teraz mam 2 czapki, a pogodę marcową, słonecznie i ok. 10 stopni. Zima zaczęła się przed Bożym Narodzeniem a skończyła po Nowym Roku. Mam nadzieję, że się utrzyma.

P.S.
Hiszpanie nie śpieszą się z niczym. Filmu kręconego w grudniu nadal nie mogą nam pokazać. Obiecują, że zostanie on uploadowany na publiczny serwer typu rapidshare. Tymczasem dostałem kilka zdjęć, ze zdjeć… Jakkolwiek by to nie brzmiało. Godzilla vs Erasmus, w roli Godzili – ja. A raczej maska, dla której byłem źródłem zasilania.