piątek, 27 lutego 2009

ostatni rozdział, czyli epilog bis

Rano zostałem zawieziony na lotnisko Luton.
Przepisy na lotnisku pozwalają mieć jedną sztukę bagażu podręcznego, a za bagaż podręczny uznawana jest także torba na laptopa, lub na aparat fotograficzny! Byłem do tej pory na 5 lotniskach, ale z tak bzdurnym przepisem jeszcze się nie zetknąłem. Pasażerowie rozwiązują tą kwestie pakując wszystkie mniejsze torby w jedną większą siate, lub związując je razem, aby fizycznie tworzyły jedno ciało.. Ja musiałem przywiązać torbę od latopta do plecaka, a laptopa nieść w ręku, w końcu nie jest torbą, więc wszystko zgodnie z procedurą.

Na ekranach pojawił się komunikat, że lot będzie opóźniony co najmniej 2h. Po trzeciej zostaliśmy zaproszeni na ostatnią odprawę, a tak niespodzianka! Z powodu śnieżycy samolot nie poleci. Proszę odebrać swój bagaż i ustawić się w kolejkę do przebookiwania! %)*($^%#^()!!
W tejże kilkuset osobowej kolejce (odwołano wszystkie loty, m.in do Budapesztu, Gdańska, Wrocławia, Warszawy...) poznałem parę maturzystów z Siedlec. A ja przecież śpieszę się, aby planowo rozpocząć praktykę pedagogiczną w moim dawnym liceum!

Jak mały jest ten świat, a lotnisko w Luton to już w ogóle kurnik. Po kilku godzinach podano nam informacje co nam przysługuje oraz numer telefonu, pod którym możemy zmienić rezerwację. Wkrótce punkt obsługi klienta przestał pomagać w czymkolwiek zasłaniając się informacją, że szef nie kazał... Numer telefonu na koszmarnie drogą infolinię przez większość czasu podawał komunikat aby czekać, po czym całkiem przestał odpowiadać. Sytuację tą znam z relacji. Podobnie jak dalsze próby dodzwonienia się do operatora sieci lotniczej. Kiedy telefon przestał odpowiadać, niedoszli pasażerowie kombinowali z numerem (może został źle podany?) dzwonią na numery zbliżone (z zerem, lub bez..). Skutkowało to nerwicą niewinnej kobiety, na której domowy numer dodzwoniło się kilkadziesiąt osób.

Gdy miałem szansę uzyskać pomoc w punkcie obsługi, powiedziano mi, że jest samolot o 19 tego dnia, a następne w środę i piątek rano. Szanse na to, że wylecę tego dnia wieczorem były szacowane na 50%. za dużo. Po kolejnych 6h na lotnisku wszystkie loty nadal były zawieszane. Wieczorem po raz kolejny zostałem zabrany przez szwagra..
W internecie znalazłem informację, że mój bilet został przez obsługę przeniesiony na środowy wieczór, a więc raptem 60h po planowanym wylocie.. Gdy w następnym tygodniu spotkałem licealistkę z kolejki, dowiedziałem się, że oni wylecieli dopiero w piątek..

A co się właściwie stało? Spadło 5-10 cm śniegu. Temperatura ok -2 stopni. Na wielką brytanię to wystarczy. Brak infrastruktury do odśnieżania spowodował, że stanęły autobusy, londyńkie metro, zamknięto szkoły (i oczywiście lotniska), a 1/3 ludzi wzięła dzień wolny w pracy. Telewizja nadawała komunikat aby nie wyjeżdżać nigdzie bez potrzeby (co przy sytuacji, gdzie nikt nie ma zimowych opon, jest całkiem zrozumiałe) oraz jak stan klęski w Anglii, wydaje się śmieszny dla kontynentalnej części Europy.. Aklimatyzowanie poerazmusowe przebiegało w sposób zupełnie nieprzewidziany.

Idąc na skróty, w środę wieczorem w końcu wyleciałem do Polski, z Okęcia odebrał mnie brat, po 1. byłem w domu rodzinnym; w czwartek lotniska na Wyspach były znów zamknięte, oczywiście z powodu kolejnej śnieżycy. W Polsce, zaraz na drugi dzień po przyjeździe, uderzyła we mnie grypa. Praktyka w szkole stanęła pod znakiem zapytania, ale to już zupełnie inna historia.

epilog

Wyruszyłem w drogę powrotną. Nastawiony bardzo optymistycznie, bez lęku i żadnych wahań. Mając w pamięci epopeję koleją w drodze do Diyarbakir, przygotowałem się mentalnie na 36 godzinną drogę do Polski.

Pakowanie trochę mi się rozwlekło. Szukanie souvenirów trwało przez cały ostatni tydzień. Następnie pojawił się problem z wagą bagażu. Ostatecznie bagaż nadawany przekraczał limit o ok pół kilograma. Liczenie setnych części kilograma zaczęło się już wcześniej.. Gdy 2 tygodnie przed wyjazdem skończyła mi się pasta do zębów, nie chciałem kupować nowej, lecz pożyczałem od Vitka (który na ostatnie dni wprowadził się do nas - w jego mieszkaniu odcięto wodę a współlokatorzy nie zostawili karty do wody.. jak dla mnie brzmi znajomo..). Na lotnisku zdecydowałem się przełożyć żeliwną kłódeczkę z walizki na plecak, bynajmniej nie, aby go zabezpieczyć, ale żeby obniżyć wagę walizki!

No ok. Zanim dotarłem do lotniska, też się trochę działo.
Wyszedłem z bloku w sam raz aby zdążyć na pociąg o 2. walizkę ciągnąłem po ulicy, żeby nie niszczyć kółeczek na kostkce chodnikowej. Po przejściu wiaduktu usłyszałem za sobą bardzo głośny huk. Jadący ok 20 metrów za mną samochód zjechał z jezdni i uderzył w barierkę ochronną.. Kierowca zdaje się wracał z imprezy.. żegnaj Eskisehir.. Pociąg oczywiście spóźnił się - pół godziny. Do Stambułu dojechał jednakże planowo - 7.30.
Cóż można począć z tak pięknie rozpoczętym dniem? Byłem umówiony z Annafranką na zwiedzanie. Bagaże miałem zostawić w przechowalni na dworcu. Miała się obudzić ok 9 i dojechać do mnie po 10. O 11 uznałem, że czekam wystarczająco długo, wobec jej milczącej komórki, wsiadłem w autobus, który miał mnie zabrać na lotnisko Sabiha. PO kwadransie zadzwoniła Annafranka, której się zaspało.. No trudno, przynajmniej nie spóźnię się na samolot.

Na lotniku udało mi się podłączyć laptopa pod jedyne gniazdko jakie udało się znaleźć. Zabijałem więc kolejne godziny oglądając 2 filmy. 6 godzin upływało powoli, bo laptop nie ma mocnych głośniczków, a Turcy są głośni! Koniec końców, wsiadłem w samolot linii easy jet i odleciałem do Londynu. W czasie lotu miałem przyjemność zobaczyć Stambuł i Londyn po zmroku z lotu ptaka. Patrząc na stolicę Wielkiej Brytanii odniosłem wrażenie, jakby był to wielki cmentarz z tysiącami zniczy.. Na szczęście wylądowaliśmy bez przeszkód, a na lotnisku czekali już na mnie Krzysiek i Monika. Samolot do Warszawy miał odlecieć o 8.30 więc na 8 godzin zostałem przygarnięty do domowego ogniska mojej siostry :)