sobota, 23 sierpnia 2008

Rafting


Na początku XX wieku Antalya liczyła ok. 20 000 mieszkańców. Dziś ok. 600 000. Miasto cały czas się buduje, przyjmuje dużą liczbę imigrantów. Charakterystyczny dla centrum jest kręty przebieg wąskich uliczek i chaotyczna zabudowa. Projektowane później trasy przelotowe są szerokie (często 3 pasy) co nie oznacza, że jeździ się komfortowo. Turecki kierowca wykorzysta każdą szparę, żeby wcisnąć się między inne samochody i wyprzedzić. Znaki poziome i pionowe mają w głębokim poważaniu. Dziś pierwszy raz byłem świadkiem akcji „karetka jedzie”. Ponieważ na dwóch pasach stały już 3 samochody, to nie było się gdzie przesunąć, więc wszyscy zaczęli na czerwonym świetle wyjeżdżać na środek skrzyżowania, co wcale nie przeszkadzało tym na zielonym dalej śmigać w swoją stronę. Klaksonu używa się tu cały czas, jak dzwonka na rowerze – uwaga jadę.

A działo się to już w drodze powrotnej ze spływu. Przed 9 wyjechaliśmy do odległego o ok. 100km Selge, gdzie mieliśmy umówiony rafting. Kierowca puścił nam anglojęzyczne techno z basem tak mocnym, że nie dało się słyszeć własnych myśli. Nie mógł zmniejszyć basu, bo mu się coś w radiu zepsuło. A ja dopiero po godzinie wpadłem na to, że mogę go zagłuszyć wsadzając sobie w uszy słuchawki i puszczając muzyki z komórki…
Jechaliśmy po pięknych, krętych serpentynach, mogąc przez okno oglądać jak lipcowe pożary potraktowały lasy na zboczach gór. Na wypalone połacie zaczęło już wracać życie. Bardzo urokliwą okolicę urozmaicał przełomowy odcinek rzeki Köprülü (od niej także nazwa kanionu i Parku Narodowego).
Rafting.
Plus za infrastrukturę, wszystko przygotowane, obsługa zna podstawowe komendy po angielsku, dużo przystani, restauracji; doznania wizualne również satysfakcjonujące.
Minus – totalna masówka. Jednocześnie spływało ze 2000 osób, więc o intymności nie mogło być mowy, przez 3 godziny byliśmy otoczeni przez inne pontony.
Ani plus ani minus za samą rzekę, która w 95% była spokojna i nie dostarczająca szczególnych wrażeń, a kiedy już były spiętrzenia to wysokości może pół metra i bujało może przez 20 sekund (bardzo fajna sprawa, trzeba by kiedyś spróbować bardziej hardcorowego spływu).


Podstawową zabawą podczas spływu jest oblewanie się wodą między pontonami. Woda jest „bardzo orzeźwiająca”, nie wszystkim dziewczynom to odpowiadało. Natomiast My Mężczyźni wskoczyliśmy do tej zimniutkiej wody i bawiliśmy się jak dzieci.
Na bystrzach, w których głębokość rzeki sięgała ok. 3 metrów, nasi młodociani ‘opiekunowie’ (nasz miał max 15 lat, na pontonie innej grupki pokrzykiwał 10latek) zachęcali nas do skoków do wody (z drzewa, albo specjalnego podestu). W miejscu w którym się zatrzymaliśmy, w kolejce do drabiny stała pokaźna polska wycieczka.
Ach, i łyżka dziegciu – nie spodobało mi się, że kierowcy myją swoje busy w rzece, spłukując do niej całą chemię. Wiem, że i w Polsce tak się robi, ALE TAK BYĆ NIE POWINNO.

Najlepszy widok na spływie - zaskakujący - kozy, które stały bokiem przy ścianie wąwozu. Stojąc na bardzo wąskiej półce skalnej i nie poruszając się, z daleka wyglądały jak namalowane. Fantastyczne!

Po spływie dostaliśmy obiad – do wyboru kurczak (szaszłyk, pycha) i ryba (mocno przyprawiona, z własnej hodowli).
Po obiedzie na chwilę użyczyłem aparatu Edwardowi. Po 5 minutach oddał mi niesprawny… Zbieg okoliczności? Zepsuła się karta pamięci. Szlag trafił wszystkie zdjęcia z dzisiejszego dnia. Do nadszarpniętego wcześniej samopoczucia doszło poczucie zmęczenia… Na odwiedzonym w drodze powrotnej punkcie widokowym, honoru broniłem aparatem wbudowanym w komórkę. Będę się prosił o zdjęcia od innych, ale to już nie to samo :(
Cel do zrealizowania – karta SD!


I jeszcze ploteczki. Dla każdej zainteresowanej dziewczyny znajdzie się tutaj Turek. Chętnie zapoznają się z europejskimi dziewczynami w pubach, klubach, nawet na uniwersytecie. Nasza angielka nie pojechała z nami na wycieczkę, ponieważ nie wróciła na noc do hotelu ze swojej kolejnej randki. Nie pojechała też Francuzka, która umówiła się na rejs ze swoim adoratorem. Propozycji składanych dziewczynom było więcej. W drugą stronę to nie działa. W naszej grupie tylko jeden Włoch spiknął się z Finką, też uczestniczką kursu. Amen.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Poznajcie Atatürka

Popołudniowa sesja obejmowała dzisiaj wizytę w dwóch muzeach. Postanowiliśmy więc że zjemy na mieście, niejako po drodze.
W autobusie Natalia oznajmiła, że potrzebuje zdjęć do swojego residential permit (ma bardziej pokręconą sytuację niż inni uczestnicy kursu…) więc zacząłem się rozglądać za fotografem. Wysiedliśmy zgarniając Farshada za tłumacza i dość szybko rozwiązaliśmy kwestię zdjęć. Moja uwaga skupiła się jednak na zakładzie fotograficznym.. Jak w każdym innym na ścianach wiszą zdjęcia ślubne, ale coś mi nie gra. U nas na ogół aranżuje się wnętrza, lub jedzie w jakieś ładne miejsce i tam fotografuje nowożeńców. A tutaj widzę parki wklejone w szablonowe tło, np. angielski zamek albo skałki w zatoce Antalya. I jeszcze jeden ciekawy motyw, w lustrach, lub na obrazach wiszących na ścianach wyżej wymienionego wnętrza, są Ci sami młodzi, w tej samej pozie, albo nieznacznie zmienionej. Ot szczególik, ale zrobiło to na mnie negatywne wrażenie… jak robienie zdjęć na tle tapety z palmami, która ma imitować tropiki.

Ok., ale trzeba by coś zjeść. Jestem tu już 2 tygodnie – cel – Kebab, ale czasu niewiele więc bierzemy na wynos. Farszad tym razem (pewnie z pośpiechu) nie dogadał się ze sprzedawcą. Zamiast dwóch normalnych, dostaliśmy dwa podwójne kebaby z baraniną (10 LT. Sporo, na tej samej ulicy można zjeść hamburgera od 1,5LT, za 10 już porządne danie). W kolejnym już lokalu dostaliśmy menu bez wpisanych cen. Niby są na ścianie, ale ja nie czytam (jeszcze) po turecku! No to się najedliśmy, tyle mięsa na raz jeszcze tu nie zjadłem. A właśnie, mięso. W markecie jest nawet 2x droższe niż w Polsce. W mniejszych sklepach nie sprawdzałem, ale tańsze raczej nie jest. Na szczęście chleb i owoce są znacznie tańsze, więc chcąc zaoszczędzić można się odżywiać zdrowiej :]

Muzeum Atatürka. Niewielki budynek, w którym zatrzymywał się, podczas swoich wizyt w Antalyi. Zwiedzanie obejmuje pokaz filmu z relacją z tychże wizyt. Do obejrzenia parter i piętro, kilka pokoi, szału nie ma. Ponoć nie jest to najlepsze muzeum Atatürka w Turcji (podejrzewam, że jest w każdym większym mieście).
Ale o co chodzi z tym Atatürkiem? Najprościej powiedzieć, że jest tureckim odpowiednikiem Piłsudskiego. Nawet żyli w tej samej epoce.


Skrócona historia Mustafy Kumala Paszy – Atatürka

Po przegranej pierwszej wojnie światowej, Turcja (wówczas jeszcze jako Imperium Osmańskie) została bardzo osłabiona, utraciła bardzo rozległe terytoria (Irak, Syrię, Palestynę, Arabię i Jordanię). Społeczeństwo się zagotowało. Upadł sułtanat oraz wybuchła wojna wyzwoleńcza z Grecją, zakończona pokojem w Lozannie w 1923. W wojnie tej głównym dowódcą był właśnie Mustafa Kemal. Po wojnie został on pierwszym prezydentem i przeprowadził liczne reformy m.in. szkolnictwa – wprowadzono łaciński alfabet. Dążył do zmniejszenia roli religii na funkcjonowanie państwa. Chciał uczynić z Turcji nowoczesne państwo. Wprowadził słowo ‘Turek’ do powszechnego użycia i nadał mu pozytywne znaczenie (w przeszłości miało inne powiązania semantyczne), dlatego też zyskał przydomek Atatürka, czyli ojca wszystkich Turków. Bardzo ważne jest, aby nie popełnić faux pas. Niepochlebne mówienie o nim, może prowadzić do incydentów międzynarodowych. Uwielbienie jednostki jest w jego wypadku niewyobrażalne. Nie ma on jednego pomnika w mieście, ma ich kilka, jeśli nie kilkanaście. Jego imienia są ulice, skwery, bulwary, place, szkoły, lotniska, inne budowle techniczne (m.in. największa w Turcji tama). Jest na wszystkich monetach i banknotach, znaczkach, kalendarzach.. Już boję się otworzyć lodówkę ;] Jest go więcej niż tureckich flag, które, nota bene, powiewają na każdej ulicy. Jest ich nawet więcej niż w Polsce na 3 maja.
Portret Atatürka wisi w każdej klasie.

Przenieśliśmy się do muzeum starego miasta. W dawnym chrześcijańskich kościele znajduje się teraz prywatne muzeum, w którym można zobaczyć zbiory ceramiki oraz zdjęcia i ekspozycję przedstawiające życie mieszkańców miasta na przełomie ostatnich 150 lat. Gwódź programu – klimatyzowane piętro, uff.

Godzina 17, powrót do hotelu. Przepierka, blogowanie… teraz nauka (przynajmniej dobre chęci).


wtorek, 19 sierpnia 2008

Türkçe Ögreniyorum

trochę zwolniliłem tempo.
trzeba by się mocniej skupić na nauce. w tym tygodniu zajecia z Binur. jej angielski jest dla mnie jeszcze trudniejszy do zrozumienia niż Nurjay.

Philip w ramach zajęć puścił nam Tales od Istambul. Mroczny film, na który składało się 7 uwspółcześnionych baśni (czerwony kapturek, zaczarowany flet, królewna śnieżka etc.). Przesłanie filmu? W Istambule trzeba być bardzo ostrożnym. Poza tym piękne kobiety zdradzają swoich zapracowanych mężczyzn, a Turcy biją swoje kobiety (poza zapracowanym mężem, któremu pęka serce). Ah, i trzeba uważać na transwestytów (jedna z historii traktowała o nim/jej.. w drodze do Eskisehir..)
Ponoć w tureckiej kinematografii jest teraz trend na filmy bez happy endu.

Nigdy jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby mi ktoś buchnął koszyk w markecie. trudno o to, jak się go ciągle pcha. ale zakupy robiłem z natalią, i kiedy odszedłem na chwile, ktoś podprowadził nam koszyk. ok. godzina łażenia po sklepie, ostatni przystanek, człowiek głodny, a tu nagle taki numer?
obleciałem migrosa 2 razy w poszukiwaniu porzuconego koszyka. znalazł się na dziale z dziecięcymi ubrankami, jakieś 20 m od miejsca, z którego został porwany. Koleś wolał zostawić swój koszyk nam, a nasz gdzieś w polu, niż normalnie wrócić i przeprosić. A ponoć Turcy to tacy "dobrzy ludzie".

Ponieważ przepisy dotyczące osób przybywających do Turcji z wizą zmieniają się rokrocznie, jesteśmy zmuszeni do wyrobienia czasowego resident permit już tu, w Antalyi. Jest to dokument potwierdzający miejsce zamieszkania i do tej pory był miesiąc, aby zgłosić się na posterunek policji z niezbędnymi dokumentami. Studencji na kursie językowym byli z tego nawet zwolnieni, bo przecież później będziemy musieli się przenieść do naszego hosta. Tymczasem zostaliśmy poinformowani, że w poniedziałek podstawią nam autobus i zawiozą w odpowiednie miejsce. A zajęcia z języka przełożą na popołudnie.


________________dzisiejszy księżyc

Zmianom ulegają też przyszłe plany. W weekend chciałem jechać do Kas, pojawiła się jednak oferta zorganizowanego wypadu na rafting. Kas będzie musiał poczekać.
... paluch się goi, ale bez tego paznokcia jest taki.. nagi ;]

niedziela, 17 sierpnia 2008

Karpuzkaldiran


Sobota 16.08.2008

Mam małą infekcję na paluchu, chodzę na zmiany opatrunku, samopoczucie bywało lepsze.
Zrezygnowałem z organizowanego przez Tizziano tripu dolmusem nad wodospad Şelale, nie chcąc ryzykować kontaktu z wodą. W zamian, dołączyłem się do 8 osobowej grupy, która chciała zobaczyć wodospad Karpuzkaldiran z pokładu statku wycieczkowego, podczas 2h rejsu wzdłuż wybrzeża (unikanie wody jak się patrzy).

Targowanie się o ceny biletów jest tutaj obowiązkiem!
Wszyscy zaczynają od 20 LT. To sporo, zwłaszcza, że, jak słyszeliśmy od Philipa, są zdesperowani… Łodzi jest kilkadziesiąt, turystów też. Zeszliśmy do 15 LT od osoby po niezbyt długiej rozmowie z lokalnym „armatorem”, właścicielem 14 promów. Kusił nas mówiąc, że będziemy mieli prywatny rejs. Fantastycznie, biorąc pod uwagę, że turystów w porcie było jak na lekarstwo, a nam wcale nie przeszkadzali. W końcu zdecydowaliśmy się, ale gdzieś się nam zapodział Edward. Na poszukiwania ruszył Pavel. Jak w tanim amerykańskim horrorze, zaczęliśmy się rozdzielać na grupy. Przeszło mi przez myśl, żeby iść szukać Pavla… Po kwadransie wrócił Edward, z przeciwnego kierunku, od tego który wybrał Pavel, czekaliśmy kolejny kwadrans. Paweł przyniósł informację, że znalazł prom, który weźmie nas za 120 (13 za osobę), wiec podziękowaliśmy panu, który nie chciał zejść poniżej 15 i ruszyliśmy dalej. Po drodze zaczepił nas jeszcze jeden żeglarz, który wyraźnie potrzebował pasażerów. Powiedziałem mu jaką ofertę mamy, a on zszedł jeszcze o 10 lir. Jesteśmy przekonani, że ostatecznie znaleźlibyśmy marynarza skłonnego wziąć nas na wycieczkę za 10… Jak się okazało później, jego łódka była nawet lepsza od tej, na którą zdecydowaliśmy się pierwotnie. A my mieliśmy prawie prywatny rejs, oprócz nas, na statku była jedna zakochana para ;]

Nieźle bujało. Zdjęć zrobiłem setkę, ale większość krzywa, albo przesunięta. Podziwialiśmy klifowe wybrzeże, bez plaży, natomiast z fantazyjnymi kształtami wyrzeźbionymi przez fale. Zachwycałem się licznymi małymi wodospadami, dopóki nie zobaczyłem kratki maskującej rurę kanalizacyjną, odprowadzającą wodę z miasta. Hmm.. Antropogeniczny wodospad też ma swój urok.
Na statku czuliśmy się bosko. Orzeźwiająca bryza schłodziła nasze gorące głowy. Pojawiły się propozycję, żeby w przyszłości urządzić ‘boat party’ w nocy.
Cel naszej podróży, wodospad Karpuzkaldiran wywarł pozytywne wrażenie, choć zafundował nam mały prysznic. Pomachaliśmy mu i wróciliśmy do portu.

Natalia uparła się na włoską kuchnię (ma dosyć sałatki z pomidorów i ogórków, którą ty wszędzie serwują, a ponieważ jest wegetarianką, ma ograniczone pole manewru).
Szukaliśmy więc lokalu, który odpowiadałby jej gustom.
Trafiliśmy do Burger Queen (podróbka Burger Kinga?), gdzie obsługiwał nas sepleniący łamaną angielszczyzną Turek. Natalia zamówiła spaghetti napoli, które podano z ogórkami i pomidorami…


Nie było jeszcze godziny 21, a lokal był już zamykany. Na ulicach snuło się niewiele osób. Centrum niemal milionowego miasta spało. W sobotni wieczór! Temperatura o godz. 20 wynosiła 30 stopni, więc nie było już tak źle, turyści powinni oblegać ulice, a Turcy robić świetny biznes. Poczułem się dziwnie, Farshad rzucił tylko „taka religia”. Kurczę.

W niedzielę duża grupa jedzie na wycieczkę do Side. Ja tym razem zostanę w hotelu. Zrekompensuję to sobie za tydzień.
O, minął mi tydzień w Turcji. Pozostało 25.

Autobiografia

Piątek 15.08.2008

Zajęcia do południa. Chciałem iść do meczetu, ale główną ceremonię mają w południe, a do środka trzeba wejść w długich spodniach. Pojawiła się nadzieja, że są klimatyzowane, ale motywacja nie była na tyle silna żeby się dzisiaj męczyć. Przecież mam jeszcze kilka miesięcy żeby zobaczyć piątkowe obrządki w islamie :b.

Wolne popołudnie. Co tu zrobić z wolnym czasem? Może np. pouczyć się na plaży. Albo pograć w piłkę… z czymś co kiedyś było paznokciem nie jest to dobry pomysł.

…Ojciec, bóg wie gdzie
Martenowski stawiał piec
Mnie paznokieć z palca zszedł… (Perfect - Autobiografia)

No prawie zszedł. Nie będę tu wchodził w szczegóły. Niezbędna była pomoc medyczna. W Turcji służba zdrowia jest dużo lepiej zorganizowana niż w Polsce. Po prostu, idziesz do lekarza, płacisz i dostajesz to co potrzebujesz. Jeśli nie jest to nic poważnego, dobrze jest leczyć się samemu. Szpital jest ostateczną ostatecznością.
Zdjęcia (tak, robiłem zdjęcia; zachowałem stoicką wręcz postawę i z zainteresowaniem rejestrowałem jak wyrywają mi paznokieć; nie, znieczulenie nie uśmierzyło wszystkiego, inaczej nie mógłbym pewnie ruszyć nogą i dojść do hotelu :]), jeśli ktoś jest zainteresowany mogę podesłać mailem. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach, studentów medycyny i fetyszystów.

Bardzo miła pielęgniarka dała mi nawet 33% zniżkę za usługę, która po zniżce wynosiła 100LY. No więc palec zaklajstrowany, zakaz moczenia i plażowania przez tydzień.

Tak na marginesie zupełnie, w Turcji nie ma czerwonego krzyża. Mają czerwony półksiężyc (half moon).

Wcześniej zaplanowane było wieczorowe posiedzenie przy basenie połączone z międzynarodową dyskusją na temat przewagi polskiego narodowego trunku nad słowackim. Nie mogło mnie na nim zabraknąć. Stawiło się ok. 12 osób. Miało być więcej, ale konkurencję zrobił nam koncert Tarkana.

Po 23 chill out w barze Nargila, w której osoby palące delektowały się fajkami wodnymi, a nie palące „świeżym” powietrzem… Moje baterie odpowiadające za samopoczucie wymagają naładowania.