
Pierwszy kontakt z Kampusem nastąpił drugiego wieczoru. Bramy strzegą uzbrojeni strażnicy, dopóki nie mam dokumentów wydanych przez ich rektorat, za każdy razem muszę wpisywać się na listę przy wejściu.
Kampus jest ogromny i robi niesamowite wrażenie. To prawdziwe miasto w mieście. Codziennie będzie tu ponad 30 000 osób.

Mój wydział znajduje się na samym końcu campusu, w rogu. Bliżej miałbym pewnie z drugiego wejścia, ale narzekać nie ma na co.

*Stołówka, miejsce, które będę odwiedzał 5 razy w tygodniu. Jest to miejsce, w którym podają najtańszy (dzięki dofinansowaniu) obiad na świecie – 1 LT (2zł). Forma taka sama jak w Antalyi, bierze się tackę, a pracownik nakłada po chochli wszystkiego co jest danego dnia przygotowane. Nie jest to obiad wystawny, nie zawsze wyborny, ale sycący i krzepiący.
Ostatnie dwa dni na kampusie to załatwianie formalności. Trzeba się zarejestrować, wypełnić formularze, odczekać swoje; musiałem dorobić zdjęć, ale to tutaj nie jest problemem – 8 zdjęć 7,5 LT. Szaleją z photoshopem na potęgę. Na moich wizerunkach z opalenizny nic nie zostało.
Wczoraj dołączyli pozostali współlokatorzy. Ewelina, 5. rok na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu (od roku to już Uniwersytet, ale jakoś to dziwnie brzmi) i Wojtek z Czech, studiujący filmoznawstwo czy jak to można przełożyć na Polski.

Urzędowym językiem w mieszkaniu są turecki i angielski. Polskiego staramy się unikać, chyba, że uczymy się nawzajem.
Wczoraj wieczorem obejrzałem 50 pierwszych randek z tureckim dubbingiem. Ze słuchu rozumiem tylko słowa, które znam, a nie jest ich za wiele i nie są na ogół używane (jestem polakiem, studiuję, poproszę chleb).
Klimat jest tu zdecydowanie inny niż w Antalyi. W dzień jest wprawdzie 32, jednak w nocy spada do kilkunastu.. wg prognoz nawet do 12. Powietrze jest bardzo wysuszone, co odczuwam zgodnie z moją przypadłością. Okolice miasta to niewysokie wzgórza bez drzew. Aklimatyzacja w toku.

W środę wieczorem wyszliśmy wspólnie na miasto.
Pierwszy przystanek – Świat kawy, lokal bardzo przyjemny, ale wieczorem trudno tu znaleźć miejsce. Szczęśliwie nam się udało, ścisnęliśmy się w 6 osób na 4 miejscach i zamówiliśmy turkiye kahve. Podawana w maleńkiej filiżance mocna kawa, w zestawie z małą wodą mineralną i przepyszną czekoladką – 2,5 TL.

Następnie udaliśmy się do lunaparku, niewielkiego obiektu, który nawet w Siedlcach nie zrobiłby zamieszania, ale karuzele jakie w nim mają potrafią porządnie wytrząść. A wagoniki nie wzbudzają zaufania – przy wsiadaniu oparłem się o barierkę, a ta się ułamała…

Spacer po centrum polegał głównie na zaprezentowaniu przez Gokhana miejsc które warto odwiedzić. W drodze powrotnej namówił nas na spróbowanie małż, sprzedawanej przez jednego z licznych ulicznych handlarzy. Moja pierwsza w życiu małża smakowała rybą.
Po chwili wylądowaliśmy w barze, w którym Ci, którzy byli niedojedzeni zamówili tantuni. A ja zacząłem namawiać Gokhana na zjedzenie ostrej papryczki, on się zgodził pod warunkiem, że ja też zjem, a jak my jemy, to może wszyscy zjedzą? Uuu, moja była niewielka i połknąłem szybciutko unikając konsekwencji kulinarnych i tym razem z uciechą mogłem razem patrzeć jak ostra papryczka podziałała na innych :).

W końcu weszliśmy do naszego bloku; a następnie w 6 osób do windy zaprojektowanej dla 4. Winda obsunęła się ok. 30cm po czym z niej uciekliśmy i na 8 piętro ruszyliśmy schodami.
Na szczęście na drugi dzień winda była już sprawna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz