Niedziela.

Zaczynamy w punkcie w którym skończyliśmy poprzedniego dnia. Przez Ulus kierujemy się w stronę twierdzy (Ankara Kalesi), która obejmuje historyczne wzgórze, na którym osiedlali się pierwsi osadnicy w II w p.n.e. Idąc za znakami ulegam przywidzeniu i zamiast prosto, skręcam w lewo… Idziemy więc wokół wzgórze podziwiając ruiny z jednej strony i panoramę slumsów z drugiej. Zagadnięci po drodze ludzie każą nam iść w przeciwnych kierunkach, w końcu decydujemy się zawrócić i trafiamy na właściwą drogę.

Najpierw jednak wchodzimy do przypadkowego meczetu, który zostaje otworzony specjalnie dla nas. Mężczyzna opiekujący się przybytkiem zaprasza mnie do minaretu! Wszedłem do niego, nie wiedząc, gdzie się pcham; idąc w ciemności wąskimi schodami, krętym korytarzem wysokości półtora metra, w skarpetkach po kamiennych schodach… szybko uprzytomniłem sobie że to minaret,

na szczęście nie bardzo wysoki, bo miałem już pierwsze objawy klaustrofobii. Z góry widok na blaszaną kopułę meczetu i twierdzę, może nie zachwycający, ale to mój pierwszy minaret i na zawsze pozostanie w mojej pamięci :)

Wspinamy się po bardzo długich schodach do twierdzy, a właściwie murów jakie po niej zostały. Turystów tu nie za wiele, kilka kobiet sprzedaje pamiątki… Po raz kolejny podziwiamy panoramę miasta i morze czerwonych dachówek ankarskich slumsów, osiedli wśród których dominują tzw. gecekondu, prowizoryczne budynki postawione bez zezwolenia.

Blisko twierdzy znajduje się Muzeum Cywilizacji Anatolijskich, najlepsze tego typu w kraju. Bilet musi być także wyjątkowy bo kosztuje 15 lir, odstrasza nas to, tym bardziej, że nie mamy kilku godzin na podziwianie prymitywnych narzędzi etc. (zbiory są bogate, ale nie były dla nas aż tak atrakcyjne).

Ruszam na poszukiwanie Ahi Elvan Camii, wiedzie do ulica handlowa, na której niezbyt licznym turystom usiłuje się sprzedać pamiątki. Akurat tak się składa, że Gosia szuka fajki wodnej, więc dryfujemy od sklepu do sklepu.

Zanim Gosia zdecydowała się na fajkę, ja znalazłem mój meczet. Jest to tak zwany „leśny meczet”, w którym większość elementów wykonana jest z drewna. Z zewnątrz jest to niepozorny dom z przylegającym minaretem. Powstał w XV w. i był związany z zakonem derwiszy.
Z tego miejsca, wiedzeni żołądkami udajemy się w drogę powrotną… Dziewczyny przygotowują naleśniki i odprowadzają mnie do metra. Na dworcu bez problemu kupuję bilet i wracam do Eskisehir, a mój pociąg ma 50 minut opóźnienia.

Czekam na rewizytę :) Ankara zdobyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz