niedziela, 28 grudnia 2008

... i po świętach

26.12.2008

Wyjechać mieliśmy o 9. Oczywiście było opóźnienie. Ludzie w autobusie padli jak muchy. Ja nie mogłem zmrużyć oka. Zasnąłem dopiero w moim łóżku, w Eskisehir.
Z loterią mogłem trafić lepiej. Mnie miała Węgierka, z którą nie miałem przyjemności wcześniej rozmawiać. No i dostałem straganową chałturę. Niemiłe zakończenie średnio udanego wyjazdu świątecznego.
Spadł śnieg pierwszy poważniejszy śnieg, który nie stopniał przy pierwszym kontakcie z ziemią. W nocy mamy -7, w dzień ok. 0.

W piątek 27.12 byłem z koleżanką w Operze na świątecznym koncercie. Jak na muzykę klasyczną, to grali prawie same hity :)

Dzisiaj z Vojtkiem i Vitkiem urządziliśmy sobie bitwę śnieżkową :)
W zamrażalniku mamy małego bałwanka. Wieczorem mamy się spotkać z większą grupą Erazmusowców i ulepić większą wersję.

Osobom czytającym mojego bloga, życzę hucznej zabawy sylwestrowej i żeby rok 2009 obył się bez żadnych kryzysów. Abyśmy ukończyli to, co zaczęliśmy i żebyśmy zawsze mogli polegać na przyjaciołach. Amen.


W mijającym roku 2008:
Pierwszy raz jeździłem na nartach
Pierwszy raz leciałem samolotem
Pierwszy raz byłem we Włoszech, Anglii, Turcji…
Pierwszy raz dostałem stypendium naukowe (lepiej późno niż wcale :))
Pierwszych razów było na pewno więcej.
Niech 2009 będzie bogatszy, pełniejszy, satysfakcjonujący i radosny! Czego sobie i wam życzę.

Wigilia w Stambule

24.12.2008

Nasi Tureccy opiekunowie zapowiedzieli, że przyjdą nas budzić… Tymczasem spóźnili się po raz kolejny ponad godzinę! W planie zmiana – zrezygnowali z rejsu promem po Bosforze na rzecz wizyty w Dolmanbahce. Stwierdziłem, że w moim przypadku to tylko strata czasu i z dziewczynami, których Topkapi nie kręciło, poszliśmy do muzeum Mozaik. Wstęp 8 TL. Muzeum to było swego czasu częścią pałacu. Znajdują się tu odnalezione i częściowo zrekonstruowane mozaiki, w tym, 8 metrowy fragment posadzki, zbudowany z ok. 75-80mln elementów! Metr kwadratowy mozaiki buduje 40 000 płytek. Wrażenie robią wspaniałe detale, wzory przedstawiają sceny z życia, oraz z mitologii, zwierzęta, ludzi, mityczne smoki jak chimera… Chcieliśmy nawiedzić jeszcze Muzeum Dywanów i Kaligrafii, ale z niewiadomych przyczyn były zamknięte :(
Pogoda tego dnia nie sprzyjała, padał deszcz, a później snieg. Wiatr wyrywał z ręki parasol. Zaprowadziłem dziewczyny do sklepu z kolczykami, gdzie spełniłem swój wigilijny obowiązek (wylosowałem jedną z nich :)). Sprzedawca był mi bardzo wdzięczny za przyprowadzanie coraz to nowych klientów, następnym razem ugadam się na procent :D
Pojechaliśmy na Besiktas, zostawiłem dziewczyny przed bramą Pałacu Dolmanbahce i zacząłem tropić muzem Adama Mickiewicza. Wieszcz przybył do Stambułu w 1855. Pomieszkiwał w drewnianym, wilgotnym budynku, który uważał za przejściowy. Niestety zachorował i zmarł. Budynek spłonął 15 lat później. Polonia mieszkająca w Stambule odbudowała budynek i z pomocą władz tureckich urządziła w nim muzeum. Aby do niego trafić, należy skręcić z głównej turystycznej ulicy (Taksim), przejść nieoznaczoną, wąską ulicą między niewysokimi kamienicami,
skręcić w miejscu, w którym wydaje się, ze droga się kończy i rozglądać się za żółtym budynkiem z kratami w oknach. Drzwi do muzeum zamknięte, nie mają zbyt wielu gości. Strażnik otworzy, gdy zastuka mu się w szybkę. Wstęp 3 TL, w cenę wliczony folder (dostępna wersja polska). Na zdjęciu widać tablicę pamiątkową, oraz pozostawione na ulicy śmieci. Nie ma tu zbiorczych śmietników, ludzie zostawiają reklamówki na ulicach, wygląda to paskudnie… Nocą są zabierane przez śmieciarki, rano leżą już nowe. Regularnie rozgrzebywane przez zwierzęta. No brudno jest..
Wróciłem przez Taksim do Galatasaray, wszedłem do jednego meczetu, który wydał mi się interesujący z okna tramwaju, po czym spacerem (45min) wróciłem do hostelu. Tym razem przez nic nie niepokojony uciąłem sobie 3h drzemkę.
Jak w tym czasie radziła sobie grupa? Umówili się 12.30 przy meczecie błękitnym. Po 40 minutach okazało się, że meeting point zmieniono na hostel. Stamtąd pojechali do Dolmanbahce, w wejściu mineli się z dziewczynami, które zaprowadziłem tam 2h wcześniej… Z pałacu poszli do muzem sztuki nowoczesnej, gdzie na zwiedzanie dostali 20 minut. Śpieszyli się bowiem na msze. A mszy nie było, bo rozpoczynała się nie o 18, a o 21, więc poirytowani wrócili do hostelu.
Chcąc nie chcąc, pojechałem na msze na 21. Kościół św. Antoniego na Taksimie, na początku wypełniony, z biegiem ceremonii systematycznie pustoszał. Do końca wytrzymała może połowa wiernych. Msza prowadzona była na zmianę po turecku i po angielsku. Na początku odbyła się ceremonia, w której kobieta ucharakteryzowana na Maryję, z lalką upozowaną na dzieciątko Jezus przeszli przez Kościół. Wokół kręciło się sporo ochrony, czyżby w kościele nie było bezpiecznie? Do mszy śpiewał zespół gospel. W lewej nawie skomponowano szopkę betlejemską… Dziwna pasterka skończyła się o 22.40.
Prosto z Kościoła mieliśmy iść na klubową imprezę. Taka nowa świecka tradycja. Zostać na niej mieliśmy do 3; po czym wspólnie wrócić autobusem. Dla osób, które nie będą chciały zostać w lokalu lub się zgubią, jako miejsce spotkania wskazano burger Kinga u wylotu Taksimu. Zanim ludzie wyruszyli do lokalu, grupa rozpierzchła się w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
Lokal okazał się być mały, a impreza początkowo rozczarowująca. Z czasem ludzi zaczęło przybywać, a dj grał hity przełomu lat 80/90 czasem urozmaicając utworem tureckim, lub aktualnym techno. Refleksja na temat lokalu – inteligencko ocieracki – dziewczyny skarżyły się, że przygodni Turcy ciągle się o nie ocierają; zaskakująco wielu z pośród nich nosiło okulary… Na rurach poprowadzonych pod sufitem skraplała się woda, która kapała nam na głowy. Z braćmi czechami stuknęliśmy się opłatkiem :). 20 minut przed umówioną godzinę postanowiłem się przewietrzyć. Nie wiem czy był to dobry pomysł. O ustalonej godzinie, w wyznaczonym miejscu czekałem tylko ja i Balazs. Czekaliśmy pół godziny, po czym straciłem cierpliwość i ruszyłem pieszo do hostelu (znowu 45 minut). Zadzwonili do mnie po kolejnych 10 minutach kiedy w końcu przyszli.. nie chciałem się wracać.
Stambuł o 4 nad ranem w pierwszy dzień świat Bożego Narodzenia jest niezwykle spokojny. Po ulicach krążą nieliczne taksówki, ludzi na ulicach brak, tylko kilku rybaków stoi na moście Galata. Jest cicho, oświetlone meczety wyglądają jak pałace.
Kilkaset metrów od hostelu, przy bramie Topkapi zatrzymała mnie zaalarmowana przez strażników policja. Musiałem być naprawdę nietypowym nocnym gościem. Wytłumaczywszy, że jestem turystą wracającym do hostelu, nie byłem dłużej zatrzymywany. W łóżku byłem ok. 4.30. Święta…

Stambuł, czyli powrót do przeszłości

22.12.2008

Poniedziałkowym popołudniem zabieramy się do Stambułu, gdzie mamy zamiar dobrze bawić się podczas świat. Wyjeżdżamy o 18.30, aby do Stambułu dotrzeć po 1. Zakwaterowani jesteśmy w Sultan Hostel, tuż za murami pałacu Topkapi. Wszyscy polscy chłopcy mieszczą się w jednym pokoju… Jest nas ośmiu! I mamy zdecydowanie najludniejszy pokój. Decydował chyba klucz etniczny… Np. Jedyny Węgier został dokwaterowany do Litwinek :]

23.12.2008

Po zdecydowanie zbyt krótkiej nocy dostajemy skromne śniadanie i po 10 wychodzimy zwiedzać. Mamy godzinne opóźnienie, które będzie się powtarzać przez cały wyjazd. Za przewodnika miał nam robić wykładowca, ale biedaczysko się rozchorował. W trybie awaryjnym sprowadzono nam mieszkankę Stambułu, bardzo sympatyczną dziewczynę, znajomą naszych tureckich organizatorów. Niestety nie miała ona doświadczenia w oprowadzaniu… Przyszła wprawdzie z książkowym przewodnikiem, ale o Meczecie Błękitnym powiedziała tylko, że ma 6 minaretów (hmm…) i zaproponowała zrobienie zdjęcia… Po chwili okazało się, że większe wzięcie ma mój przewodnik, a wokół mnie od czasu do czasu zbierała się garstka słuchaczy, którym czytałem co zwiedzamy i dlaczego mamy się tym zachwycać :). Po krótkim pobycie w Sultanahmet Cammi przeszliśmy do Hagii Sofii.
I spełnił się mój czarny sen. Okazało się, że bilety do muzeów nie są wliczone. Co oznacza, że trzeba było przyjść tu indywidualnie! Bo teraz nasi kochani Turcy mówią nam, że kto chce może kupić bilet i ma 40 minut na obejrzenie muzeum… Bilet 20 Lira. Ponieważ przyjechałem tu głównie aby zobaczyć to miejsce, nie mam zamiaru stosować się to wytycznych. Przedłużam sobie pobyt o ok. 20 minut, po których zaczęto do mnie dzwonić i ponaglać… Haga Sophia, w obecnym stanie trwa od VI wieku. Pierwsze świątynie powstawały w tym miejscu już 200 lat wcześniej, ale były niszczone przez pożary. Cesarz Justynian, który kazał świątynie postawić, chciał przebić pod względem artystyczno-architektonicznym świątynie Salomona w Jerozolimie. Główną atrakcją świątyni są wspaniałe mozaiki. Oglądając je, należy mieć na uwadze, że nie powstały one wcześniej niż w IX w. gdy ustał ruch ikonoklastów (ruch obrazoburczy zakazywał przedstawiania postaci ludzkich). Nad głównymi, cesarskimi wrotami widać mozaikę przedstawiającą Chrystusa, przed którym klęczy cesarz Leon VI. Po przejściu przez nie, ukazuje się … wnętrze. Wg przewodnika jest ono wspaniałe. Trudno to jednoznacznie ocenić, ponieważ większą część zajmuje gigantyczne rusztowanie sięgające aż kopuły! (51m, co odpowiada 18 piętrom). Widok ten jest odrażający, ponieważ jednak za bilet słono zapłaciliśmy, ruszamy w obejście. Mijamy groby sułtanów, aby dotrzeć do miejsca dawnego ołtarza. Tam, pod półkopułą (trzeba zadrzeć głowę) znajduje się 5m mozaika Matki Boskiej z Dzieciątkiem (lepiej widoczna jest z galerii). W absydzie Turcy umieścili mihrab, po prawej tronie znajduje się rzeźbiony mimbar, a po lewej sułtańska loża z XVIIIw. Obchodząc rusztowanie wodzimy wzrokiem po filarach, na których zamieszczono okrągłe tablice o średnicy 10m, na których zapisane są imiona Proroka i kalifów. Wracając w stronę cesarskich wrót, po prawej stronie ujrzymy kolejkę, stojącą do jednej kolumny. „Płacząca kolumna”, z wydrążonym przez turystów otworkiem, w którym skrapla się wilgoć, według legendy, ma mieć zbawienne działanie na choroby oczu i impotencję. Wymacana przez turystów była całkowicie sucha, więc nie wiem czy pomoże ;).
Po przejściu przez wrota skręcamy w prawo i udajemy się na galerię. Prowadzi tam coś jakby antyczny podjazd dla niepełnosprawnych. Nie są to schody, ale coś właśnie na kształt podjazdu, oczywiście wszystko jest wykonane z kamienia.
Widok z góry jest pociągający. Za marmurowymi wrotami po wschodniej stronie podziwiać można kolejno mozaiki: Deisis (dość zniszczona, ale piękna), oraz dwie mozaiki przedstawiające cesarskie pary, stojące obok błogosławiącego je Jezusa. Co ciekawe, cesarzowa Zoe, przeżywszy dwóch mężów, nakazywała zmieniać twarz postaci na mozaice :).
Po drugiej stronie galerii znajduje się ekspozycja… zdjęć z Hagii Sofii, czyli jak mogłoby wyglądać to co znajduje się przed naszymi oczami w sprzyjających okolicznościach, bez turystów i przy świetne uwydatniającym pełne kolory. Ech, zrobiłem zdjęcia porównawcze, żeby wiedzieć jak czasem robi się nas w bambuko :).
Przy wyjściu ze świątyni trzeba się raz jeszcze obejrzeć i zadrzeć główkę, aby zobaczyć ostatnią mozaikę Matki Boskiej z Dzieciatkiem na tronie (X w.)




Grupa zostaje zaciągnięta do Cysterny (Yerebatan Sarnici), którą zwiedziałem miesiąc temu. Mam więc chwilę, żeby skoczyć po kolczyki dla Madzi do naszego starego znajomego :] Sklepikarza dysponującego 59670 (w zaokrągleniu) typami kolczyków, w tym, tymi zrobiły na mnie pionujące wrażenie – kolczykami krucyfiksami.
Po połączeniu z grupą, zostajemy zaprowadzeni na wielki bazar, gdzie tym razem dokonuję poważnych zakupów. Skonsultowawszy się telefonicznie odnośnie koloru zakupuję belly dance dress, bynajmniej nie dla siebie :P. Ponieważ bazar jest olbrzymi, a zasoby finansowe ograniczone, szybciutko uciekam do miejsca zbiórki. Po drodze pośredniczę jeszcze w zakupie fajek przez Litwińskie erazmuski. Renacie wynegocjowałem zniżkę za całusa dla sprzedawcy (w policzek, choć było ciężko), już wiem jak można podejść sprzedawców..
Przeciskając się zatłoczonymi uliczkami docieramy do Targu Egipskiego (słynącego z przypraw) i Mostu Galata. Tam mamy zjeść balik ekmek, czyli popularną w tym miejscu kanapkę z rybą (złowioną prawdopodobnie w Bosforze, hmmm… ). Część stronnictwa polskiego buntuje się i zmienia lokal na budki sprzedające kanapki z kurczakiem :) Jestem w tej grupie… Pół godziny po ustalonym terminie grupa rusza do Topkapi Palace, a ja na drzemkę do hostelu. Idąc kawałek razem z grupą, muszę odwalić rolę pilota, bo nasi niepowtarzalni Turcy gubią się w okolicy i nie wiedzą gdzie skręcić! Swobodne zwiedzanie z października procentuje :). Ku memu zaskoczeniu, po krótkim czasie grupa pojawia się w hostelu – Topkapi czynne było do 17, Harem nawet krócej, więc zwiedzanie przełożyli na drugi dzień. No cóż, Peszek. A może nieodpowiedzialna organizacja? Czyli innymi słowy brak organizacji, chaos, improwizorka! Nevermind.
O 19 mieliśmy wyruszyć z hostelu na świąteczną kolację w restauracji. Kierowca widocznie nie znał drogi, utknął w korkach, aby po 2h(!!!) dotrzeć do niewielkiego lokalu, w którym ledwo się zmieściliśmy. Na kolacje podano trawę. Może nie dokładnie trawę, ale może łopian, liście mlecza? Odrobinę papryki, jakieś sosy i ser. Skupiłem się na chlebie i winie (nielimitowane :]). Tak się złożyło, ze byłem jedynym Polakiem przy 10 osobowym stole.


Za towarzystwo miałem 3 Węgrów, 2 Francuzki, 4 Turków. Każdy gadał po swojemu, a ja sączyłem kolejne lampki wina. Po jakimś czasie doniesiono po jednym naleśniczku, z niezidentyfikowanym nadzieniem, a później zapiekane serowo, pieczarkowe COŚ. W międzyczasie zaproponowano loterię, w której losowaliśmy imię osoby, dla której mieliśmy kupić prezent. Kwota symboliczna: 12,34 Lira. Impreza miała się kończyć po północy, i jak się okazało, dla mnie było to w sam raz. Droga powrotna zajęła nam coś ok. 20 minut. „Trafiku nie było”, powiedzieli nasi Turcy. Jasne, że nie było, w końcu przejeżdżaliśmy tylko dwoma mostami, a tamtą stronę 5! (biedny kierowca pozbawiony pilota…).
W naszym hostelu dyskoteka! Po kilku minutach dyskretnie wycofuję się do pokoju… Ok. 3, gdy impreza na dole została zakończona, imprezowi współlokatorzy przenieśli ją do naszego pokoju! Mało rzeczy mnie tak złości jak być obudzonym w środku nocy… Musiałem być jednak mocno zmęczony, bo usnąłem ponownie, mimo głośnej muzyki…


piątek, 26 grudnia 2008

15-21 Aralik

Tydzień przedświąteczny to kolejna seria zaliczeń. Miałem ich tym razem tylko 4. Niestety zbliżają się terminy oddania esejów, nad którymi trzeba będzie trochę posiedzieć. Odwiedziłem w końcu bibliotekę, celem zorientowania się w możliwościach zebrania danych potrzebnych do magisterki. Nie jest różowo. Powiedziałbym, że jest wręcz czarno biało. Mają masę nieprzydatnych danych z lat ’70 XX wieku, stan aktualnych roczników woła o pomstę do nieba, a pracownik biblioteki odsyła mnie do Internetu. Przybyło mnie to bardziej niż to, że pomyliłem dni zaliczeń, czwartek z wtorkiem, co skomplikowało mi trochę sytuację z zaliczeniem przedmiotu. Problem udało się na szczęście rozwiązać już na drugi dzień. A dzień ten był interesujący. O godzinie 7.57 ustawiłem się pod rektoratem (w kolejce miałem numerek 7) aby nie opuścić kolejnej organizowanej przez ESN wycieczki – świątecznego tripu do Stambułu. Lista miała zostać o 9, przyszli 9.15, chętni się zapisali i z lekkim sercem wrócili do łóżek. Ja rozpocząłem polowanie na moją lektorkę. W podobnej sytuacji znalazły się dwie koleżanki, Jola i Natalia. W przypływie wielkoduszności dałem się namówić Joli, żeby pożyczyć jej moją walizkę. Wracała ona na święta do Polski. Nie powinno się prosić o walizkę dodając, że w jej własnej kółeczka się połamały bo spakowała za dużo ciuchów. To nie budzi zaufania :]. Dostała więc moją walizkę i na dokładkę śpiwór, który miała zostawić w Poznaniu u Magdy… Popołudnie spędziłem na zszywaniu śpiworowego pokrowca, który puścił w szwach jeszcze podczas wyjazdu do Diyarbakir…

Eskisehirspor

Po powrocie z Pamukkale zapisałem się na wejściówkę na mecz ligi tureckiej – Eskisehispor vs. Konyaspor, zainteresowanie erazmusowców było raczej niewielkie. Czy to z powodu na okres bajramu, czy dlatego, że był to pojedynek 10 i 11 drużyny, ludzie mieli ciekawsze rzeczy do robienia. Ostatecznie poszła z nami na mecz mama naszego kanadyjskiego rodzynka – Alicii, która przyjechała w odwiedziny. Rodzimi kibice wypełnili stadion w wysokim stopniu! Przyjezdnych garstka. Na bramce wejściowej wpadł nastolatek, który próbował przemycić nóż kuchenny.. Zero wyobraźni.
Bilety po 10 lir (my dostaliśmy 7 wejściówek for free, dziewczyny dostały od sponsora koszulki, ja i Balazs kupiliśmy szaliki :)) na krytą trybunę, z wygodnymi, pluszowymi fotelami. Wyglądały na wygodne.. za ogrodzeniem mieli zwykłe plastikowe siedzenia, po obu stronach jednak wszyscy stali i zagrzewali do boju swoją drużynę. Doping może nie jak na Lechu, ale na trybunach było ok. 15 000 ludzi. Jak skomentowało to kilka osób po meczu – doping wspaniały, gra, delikatnie mówiąc, słaba (słynny głośny turecki cheering ;))Skończyło się na 0:0 Trochę szkoda, bo ostatni mecz na tym stadionie skończył się wynikiem 4:3.

sobota, 13 grudnia 2008

Pamukkale


Bajram trwa 4 dni, więc przerwa dla studentów trwa 9, plus okolicznościowe dodatki przed i po, bo przecież wszyscy wyjeżdżają, a potem wracają…

Planowałem przejechać się Izmiru, podobnie zresztą jak liczna grupa innych erazmusowców. Pojawiły się problemy, które powinienem był przewidzieć: brak biletów na weekendy przed i po świętach, ani na pociągi, ani na autobusy. Zorientowani w tej materii rezerwowali nawet z miesięcznym wyprzedzeniem. Część erazmusowców wykorzystuje ostatnią długą przerwę na wyprawę do Syrii lub Iranu… Ja umówiłem się z Marjaną, Słowenką, na wizytowanie słynnego Pamukkale.

Z mapy wynikało, że pokonać będziemy musieli ok. 300km. Przed 10 zaczęliśmy szukać autostopowego szczęścia przed bramą uniwersytetu. Mimo małego ruchu, dość szybko zostaliśmy zabrani, do Kuthayi i Afyonu. Stąd mogliśmy kierować się bezpośrednio do Denizli, trafiła się nam okazja z miłym, mówiącym po angielsku pracownikiem agencji planowania przestrzennego, z którym pojechaliśmy trochę okrężną drogą do miejscowości Usak, gdzie zaprosił nas na obiad. Następny kierowca był niezwykle oryginalny. Jedną reką trzymał kierownicę, drugą piwo. Jechaliśmy z nim tylko 20km, ale nie mogliśmy się szybko uwolnić, bo nalegał na pokazanie nam swojej miejscowości. Zabrało nam to sporo bezcennego czasu. Z następnym gentelmanem dojechaliśmy do Civril, ok. 100km od Denizli. Z tego miejsca nikt nie chciał nas zabrać, 3 razy proponowano nam podwiezienie na dworzec autobusowy. Zdecydowałem się na ten krok, gdy słońce schowało się za dachami i ogarnął mnie przejmujący chłód. Marjana trochę pomarudziła, ale nie dalem jej wyboru. Okazało się że autobus na trasie do Denizli kosztuje raptem 5 lirów.. A minibus z Denizli do Pamukkale 2TL. W ten sposób ok. 18 byliśmy na miejscu.


Pamukkale to niewielka wioska, w której więcej niż zwykłych domów jest biur agencji autobusowych, hotelików i małej gastronomii. Przybyliśmy jednak poza sezonem i byliśmy jedynymi ludźmi na ulicy. Po chwili podjechał do nas bus a kierowca zapytał czy może nam pomóc. Spytałem, gdzie mogę znaleźć tani hotel, zaproponował podwózkę, okazało się, że prowadzi pensjonat Four Seasons, o którym wiedziałem dzięki rekomendacji w moim przewodniku. Przystaliśmy na deal 30LT za pokój dwuosobowy ze śniadaniem. W pierwszej chwili nie zauważyłem, że pokój nie jest wyposażony w żadne urządzenie grzewcze. Prysznic w letniej wodzie byłby nawet przyjemny, gdyby temperatura w pokoju nie była tylko nieznacznie wyższa od temperatury na zewnątrz. Noc w swetrze i pod dwoma kocami była mimo wszystko doświadczeniem ekstremalnym. Na tyle, że rano Marjana wynegocjowała zniżkę 5TL… Podczas śniadania znalazłem na półce przewodnik po polsku :), wzruszyłem się, nawet mimo błędu ortograficznego na okładce.
W hotelu poza nami nie widziałem innych gości. Przewinął się jednak Dan, Bostończyk, nauczyciel języka angielskiego z liceum w Stambule. We trójkę udaliśmy się do wejścia na teren Parku Narodowego, będącego także wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Pamukkale oznacza „zamek z bawełny”. Wyjątkowość miejsca polega na powstających na powierzchni 4km2 wapiennych tarasów. Osad osadza się wzdłuż i w poprzek całego zbocza (trawertyny) przypominając śnieżną pokrywę. Wstęp 20TL. Przed wejściem na ścieżkę wiodącą ku górze należy zdjąć buty, o czym przypomina strażnik.
Na ścieżce jednak najwygodniej nie jest, drobny żwirek daje się we znaki, a konkretnie w stopy. Wielu turystów zakłada buty i przechodzi w nich kilkaset metrów ku górze, gdzie kolejny strażnik gwiżdże na gnuśnych i nieposłusznych. Na ścieżce mija się kilka małych tarasów, w których woda jest umiarkowanie ciepła.
Im wyżej tym widok ciekawszy :) a woda cieplejsza, w końcu zbliżamy się do źródła. Przechodząc nad intensywnie parującymi basenami odnoszę wrażenie, jakbym znajdował się w terenie aktywnym wulkanicznie; przypominają mi się obrazki z Yellowstone, aczkolwiek tutaj nie ma gejzerów. Wejście na trawertyny jest zabronione, można jednak wejść po kolana w miejscach przygotowanych dla turystów. Woda jest bardzo przyjemna, a wg niektórych ma zdrowotne korzyści. Sesja fotograficzna i ruszamy dalej.

Po drugiej stronie ścieżki, porośniętej z obu stron palmami, rozpoczynają się ruiny antycznego miasta Hierapolis.
Założone w 190r p.n.e. złote czasy przeżyło na przełomie II i III w.n.e. kiedy populacja przekraczała 80 000. Ludność stanowili głównie Grecy, Rzymianie zajmowali się administracja. Tutaj przyszedł na świat filozof Epiklet, a męczeńską śmierć poniósł apostoł Filip.
Już z oddali widać imponujący rzymski teatr, dobrze zachowany, mogący pomieścić 14 000 widzów. Wspinając się na wzgórze podziwiamy panoramę, w której na horyzoncie są widoczne masywy Taurusu. Najlepiej zachowane posągi znalezione w teatrze zostały przeniesione do muzeum. Kierując się w jego stronę mijamy fundamenty świątyni Apolla i Plutonium. Odbijamy się od drzwi, ponieważ muzeum jest zamknięte na czas południowej przerwy. Sweet.
Po sąsiedzku znajduje się hotel Pamukkake Termal, gdzie w wyjątkowym basenie, można wykąpać się w gorącej, mineralnej wodzie, w towarzystwie fragmentów starożytnych budowli. Przyjemność ta kosztuje kolejne 20LT. Nie chcieliśmy czekać na otwarcie muzeum, zaciągnąłem więc Marjane na kolejne wzgórze, gdzie zobaczyć mogliśmy martyrium św. Filipa, a w zasadzie jego ruiny, przypominając co nieco Stoneage. Do miejsca tego przybyła w tym czasie pielgrzymka, tudzież wycieczka włoskich księży. Towarzysząca im kobieta operowym głosem zaczęła zawodzić religijne pieśni.
Stąd przemieściliśmy się do północnej nekropolii, jednego z najlepiej zachowanych cmentarzy rzymskich. Możemy tu zobaczyć grobowce na tyle duże, że przypominają domy, oraz sarkofagi i tumulusy. W drodze powrotnej mijamy Bazylikę,
którą powstała w miejscu dawnych łaźni, przechodzimy przez bramę Domicjana i wkraczamy na ulicę Frontiusa, gdzie z jednej strony znajdują się ruiny kaplicy bizantyjskiej, a z drugiej – dawna latryna. Spacerując przy wapiennych trawertynach wracamy "bosą ścieżką" w dół zbocza. Zwiedzanie zajęło nam ok. 5h. Czas pomyśleć o posiłku i drodze powrotnej. Przez cały dzień sprzyjała nam pogoda, było ciepło i słonecznie, a niebo bezchmurne. Noc zapowiadała się niezwykle mroźnie.
Nie zaskoczył nas brak biletów bezpośrednio do Eskisehir. Udaje nam się dostać bilety do Afyonu, skąd mamy nadzieję dostać się do Eski. Jesteśmy więc znów w Denizli, mieście o 700 000 mieszkańców i braku atrakcji turystycznych. Do odjazdu autobusu zostaje 45 min, namawiam się Marjanę, aby podejść do pobliskiego ronda, gdzie dostrzegłem pomnik symbolu miasta – koguta z charakterystyczną grzywą a la Denizli! :)
Notując 1,5h przerwę a Afyonie udaje nam się wrócić do domu. Autobusy w Turcji są wygodne, ale i tutaj, podobnie jak w pociągach, przesadzają z ogrzewaniem. 2-dniową wycieczkę oficjalnie uznaję za udaną.