niedziela, 17 sierpnia 2008

Karpuzkaldiran


Sobota 16.08.2008

Mam małą infekcję na paluchu, chodzę na zmiany opatrunku, samopoczucie bywało lepsze.
Zrezygnowałem z organizowanego przez Tizziano tripu dolmusem nad wodospad Şelale, nie chcąc ryzykować kontaktu z wodą. W zamian, dołączyłem się do 8 osobowej grupy, która chciała zobaczyć wodospad Karpuzkaldiran z pokładu statku wycieczkowego, podczas 2h rejsu wzdłuż wybrzeża (unikanie wody jak się patrzy).

Targowanie się o ceny biletów jest tutaj obowiązkiem!
Wszyscy zaczynają od 20 LT. To sporo, zwłaszcza, że, jak słyszeliśmy od Philipa, są zdesperowani… Łodzi jest kilkadziesiąt, turystów też. Zeszliśmy do 15 LT od osoby po niezbyt długiej rozmowie z lokalnym „armatorem”, właścicielem 14 promów. Kusił nas mówiąc, że będziemy mieli prywatny rejs. Fantastycznie, biorąc pod uwagę, że turystów w porcie było jak na lekarstwo, a nam wcale nie przeszkadzali. W końcu zdecydowaliśmy się, ale gdzieś się nam zapodział Edward. Na poszukiwania ruszył Pavel. Jak w tanim amerykańskim horrorze, zaczęliśmy się rozdzielać na grupy. Przeszło mi przez myśl, żeby iść szukać Pavla… Po kwadransie wrócił Edward, z przeciwnego kierunku, od tego który wybrał Pavel, czekaliśmy kolejny kwadrans. Paweł przyniósł informację, że znalazł prom, który weźmie nas za 120 (13 za osobę), wiec podziękowaliśmy panu, który nie chciał zejść poniżej 15 i ruszyliśmy dalej. Po drodze zaczepił nas jeszcze jeden żeglarz, który wyraźnie potrzebował pasażerów. Powiedziałem mu jaką ofertę mamy, a on zszedł jeszcze o 10 lir. Jesteśmy przekonani, że ostatecznie znaleźlibyśmy marynarza skłonnego wziąć nas na wycieczkę za 10… Jak się okazało później, jego łódka była nawet lepsza od tej, na którą zdecydowaliśmy się pierwotnie. A my mieliśmy prawie prywatny rejs, oprócz nas, na statku była jedna zakochana para ;]

Nieźle bujało. Zdjęć zrobiłem setkę, ale większość krzywa, albo przesunięta. Podziwialiśmy klifowe wybrzeże, bez plaży, natomiast z fantazyjnymi kształtami wyrzeźbionymi przez fale. Zachwycałem się licznymi małymi wodospadami, dopóki nie zobaczyłem kratki maskującej rurę kanalizacyjną, odprowadzającą wodę z miasta. Hmm.. Antropogeniczny wodospad też ma swój urok.
Na statku czuliśmy się bosko. Orzeźwiająca bryza schłodziła nasze gorące głowy. Pojawiły się propozycję, żeby w przyszłości urządzić ‘boat party’ w nocy.
Cel naszej podróży, wodospad Karpuzkaldiran wywarł pozytywne wrażenie, choć zafundował nam mały prysznic. Pomachaliśmy mu i wróciliśmy do portu.

Natalia uparła się na włoską kuchnię (ma dosyć sałatki z pomidorów i ogórków, którą ty wszędzie serwują, a ponieważ jest wegetarianką, ma ograniczone pole manewru).
Szukaliśmy więc lokalu, który odpowiadałby jej gustom.
Trafiliśmy do Burger Queen (podróbka Burger Kinga?), gdzie obsługiwał nas sepleniący łamaną angielszczyzną Turek. Natalia zamówiła spaghetti napoli, które podano z ogórkami i pomidorami…


Nie było jeszcze godziny 21, a lokal był już zamykany. Na ulicach snuło się niewiele osób. Centrum niemal milionowego miasta spało. W sobotni wieczór! Temperatura o godz. 20 wynosiła 30 stopni, więc nie było już tak źle, turyści powinni oblegać ulice, a Turcy robić świetny biznes. Poczułem się dziwnie, Farshad rzucił tylko „taka religia”. Kurczę.

W niedzielę duża grupa jedzie na wycieczkę do Side. Ja tym razem zostanę w hotelu. Zrekompensuję to sobie za tydzień.
O, minął mi tydzień w Turcji. Pozostało 25.

Brak komentarzy: