Dobrzy ludzie, źli ludzie i policjanci

Ölüdeniz oznacza martwe morze. W zatoce nie ma wiatru, fale są minimalne. Woda o przejrzystości kilku metrów – no to prostu bajka. W każdej bajce są czarne charaktery, ale do tego dojdę.
Do plaży dotarliśmy ok. 20. Ściemniało się, ale ponieważ osiągnęliśmy cel podróży nie przejmowałem się kolejnością czynności. Zaczęliśmy od kąpieli w morzu. Następnie zjedliśmy prostą kolację (podstawa wyżywienia podczas ten wycieczki: chleb, sucuk- tradycyjna turecka kiełbasa czosnkowa, ogórek, woda/sok + orzechy). Ok. 21 zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do spania. I tu oddałem 1% inicjatywie Tarmo. Otóż mój kolega posiada hamak, więc potrzebował też drzew, żeby go zamocować.


Skierowaliśmy się zatem na camping. Recepcja była zamknięta, Tarmo po prostu wszedł szukać drzewa (i znalazł), a ja zostałem recepcji. Była 23, nie miałem już ochoty iść 1,5km na plażę. Przy wejściu był otwarty sklepik spożywczy, spytałem sprzedawcę, czy jest całodobowy i czy mogę się przechować na sofie obok. Chyba nie do końca zrozumiał, ale kiwnął głową na tak.

Sklepik był otwarty długo, ale nie całą noc. Ok. 3 zjawił się czarny bohater w postaci nocnego strażnika i posiłkując się jakimś anglojęzycznym znajomym kazał mi się wynosić do puszczy! (wszyscy używali tam słowa jungle, nie forrest, różnica semantyczna dość poważna.. dla mnie to była makia ;])
Na moje zażalenie, na temat tureckiej gościnności, i uwagę, że w puszczy jest niebezpiecznie, a policja skierowała mnie właśnie tutaj, usłyszałem pytanie o narodowość, a potem uświadomiono mnie że Polacy zabijają Turków, a potem coś o Hitlerze. Miałem serdecznie dość, zabrałem się na plażę, bardzo ciepło myśląc o Turkach ich kraju i kulturze.
JEŚLI BĘDZIECIE KIEDYŚ W OLUDENIZ,
OMIJAJCiE CAMPING BLUE LAGOON!!
Na plaży byłem tak wkurzony, że nie mogłem spać. Poza tym, cały czas ktoś się kręcił, w pobliżu była dyskoteka, większość czasu czuwałem, leżąc na fragmencie publicznej plaży.

Plaże w Oludeniz są w większości prywatne. Sam „rajski cypel” jest obszarem pod ochroną, otoczony drutem kolczastym, wejście za opłatą.
Niedzielne przedpołudnie, po odzyskaniu paszportu i odebraniu Tarmo z mojego ulubionego kampingu, spędziliśmy na jednej z plaż, na które wstęp był bezpłatny. Kiedy siedząc na murku konsumowaliśmy śniadanie (to samo co na kolacje ;]), podszedł kelner i zapytał, czy się czegoś napijemy. Po czym dodał, że pani siedząca kilka stolików dalej, powiedziała mu, że ma syna w naszym wieku i możemy zamówić hot drink/cold drink na jej rachunek – jest jeszcze nadzieja dla tego kraju.
Miło potraktowani zostaliśmy w tym miejscu. Wskoczyliśmy do wody a pół godziny, po czym chcieliśmy się poopalać. Leżąc bezczelnie na piasku. Po 2 minutach podeszła do nas obsługa i poinformowała, że nie możemy tu tak leżeć, że musimy zapłacić za leżankę 5LT od głowy. Podziękowaliśmy, skorzystaliśmy z prysznica (standardowa infrastruktura campingu) i ulotniliśmy się.
Miejsce bardzo ładne, ale strasznie skomercjalizowane. Miasteczko opanowane przez Anglików. Wszystkie ceny przeliczone na funty, euro, dolary. W barach transmisje z angielskiej premiership, w restauracjach full english breakfast, a obsługa anglojęzyczna!
Największą poza plażą atrakcją jest możliwość latania na motolotni (paragliding). Startuje się z Baba Dai 1910m i przez ok. pół godziny krąży nad zatoką. Przyjemność ta kosztuje ok. 250zł. Pracownicy są bardzo przekonujący, opowiadają o przeciążeniach 3,5G, że odczuwa się to jakby dusza opuszczała ciało etc. Pewnie niejeden puścił pawia, ale widok musi być atrakcyjny; nad naszymi głowami „kłębiło” się ok. 10 paralotni na raz.
Po zakupach w Asdzie (angielski market! Widziałem w okolicy dwa i ani jednego więcej w Antalya i miejscach w których byłem), ruszyliśmy w drogę powrotną. Namawiałem Tarmo na dolmus do Fethiye,

Kiedy Tarmo zapalił i minimalnie odżałował stratę, zaczęliśmy łapać okazję. Mieliśmy tego dnia szczęście do starych, gruchotowatych aut ;]. 3 kolejne samochody zabrały nas w sumie ok. 50 km w kierunku Antalyi. Najlepszy był stary samochód dostawczy, który miał tylko 2 miejca, a miejsce pasażera było zajęte przez worek wypełniony butelkami zwrotnymi. Przyszło mi siedzieć w środku z dźwignią zmiany biegów między nogami. Osiągał maksymalną prędkość 40km/h więc na szczęście nie zmieniał tych biegów tak często. W końcu zabrało nas dwóch chłopaków jadących do Antalyi, przejechaliśmy z nimi 170km i wysiedliśmy na dworcu autobusowym.

Minęło 48 godzin od naszej ostatniej wizyty w tym miejscu. Rozejrzeliśmy się za dolmuszem, ja wsiadłem w jednego, Tarmo z niewiadomych przyczyn w następnego. Obaj dojechaliśmy, zjedliśmy kolację i wymieniliśmy się zdjęciami (co tłumaczy dlaczego jestem na tylu zdjęciach). I tak szczęśliwie zakończyła się moja wakacyjna przygoda. Turecki ‘Otostop’ zaliczony, wrażenie bardzo pozytywne.
1 komentarz:
Ty to masz zdrowie,bracie! Ja już chyba byłabym za wygodna na takie przygody i pewnie I would be scared. Pozdrawiam!
Prześlij komentarz