
Ten dzień poświęcić chcieliśmy na dokładniejsze zwiedzenie Diyarbakir. Oczywiście znowu zaczęło padać.
Wstaliśmy za późno na hotelowe śniadanie. Czekaliśmy aż skontaktują się z nami kurdyjscy przyjaciele. Kiedy zadzwonił Memet, informując że jest w restauracji w pobliżu naszego hotelu, udaliśmy się tam na śniadanie. To dobry moment, aby opowiedzieć krótką historię kurdyjskich Romea i Julii.

Problem pojawia się, kiedy zakochujesz się w siostrze swojego kuzyna, który jest bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Musisz wtedy ukrywać nie tylko swoje uczucia; całe życie obraca się wokół tej konspiracji, żeby spotkać się ze swoją ukochaną, zapisujesz się na podobną godzinę do dentysty! Cały czas obracasz się przez ramię, chodzicie tylko bocznymi uliczkami, cały czas żyjecie w stresie. Tak właśnie wygląda relacja Memeta i Pirog.

Udaliśmy się do Ulu Cammi. Wielki Meczet (datowany na VII w) prezentuje się bardzo atrakcyjnie, dziedziniec z dwoma fontannami jest otoczony z dwóch stron dwukondygnacyjnymi budynkami z pięknie zdobionymi kolumnami, pozostałe kierunki zamknięte są niemniej zdobnymi arkadami.


W innym zakątku spotkaliśmy robiącą na drutach babinkę. Spytaliśmy, czy możemy zrobić jej zdjęcie, uśmiechnęła się i wykonała znak pokoju, wdzięcznie pozując do zdjęć.


Umówiliśmy się, że wieczorem zostaniemy zaprowadzeni do tradycyjnego lokalu z muzyką ludową. Okazało się, że tam akurat tego dnia żadnego koncertu nie było, wylądowaliśmy więc w innym, nowoczesnym lokalu, w którym muzyka grała, a ludzie tańczyli, może i do białego rana, ale po 23 wróciliśmy do hotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz