niedziela, 2 listopada 2008

Diyarbakır part 2


Ten dzień poświęcić chcieliśmy na dokładniejsze zwiedzenie Diyarbakir. Oczywiście znowu zaczęło padać.
Wstaliśmy za późno na hotelowe śniadanie. Czekaliśmy aż skontaktują się z nami kurdyjscy przyjaciele. Kiedy zadzwonił Memet, informując że jest w restauracji w pobliżu naszego hotelu, udaliśmy się tam na śniadanie. To dobry moment, aby opowiedzieć krótką historię kurdyjskich Romea i Julii.

Nie jest łatwo o romantyczny związek w tej kulturze. Jeśli jesteś dziewczyną, masz szczęcie, jeśli rodzina nie wybierze dla Ciebie mężą. Nie masz jednak szczęścia, bo rodzina musi zaakceptować Twojego wybranka.
Problem pojawia się, kiedy zakochujesz się w siostrze swojego kuzyna, który jest bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Musisz wtedy ukrywać nie tylko swoje uczucia; całe życie obraca się wokół tej konspiracji, żeby spotkać się ze swoją ukochaną, zapisujesz się na podobną godzinę do dentysty! Cały czas obracasz się przez ramię, chodzicie tylko bocznymi uliczkami, cały czas żyjecie w stresie. Tak właśnie wygląda relacja Memeta i Pirog.
Spotkaliśmy się z nimi w restauracji a później przeszliśmy labiryntem uliczek starego miasta. Po pożegnaniu dziewczyny, spotkaliśmy się z Dżino i kontynuowaliśmy obchód.

Udaliśmy się do Ulu Cammi. Wielki Meczet (datowany na VII w) prezentuje się bardzo atrakcyjnie, dziedziniec z dwoma fontannami jest otoczony z dwóch stron dwukondygnacyjnymi budynkami z pięknie zdobionymi kolumnami, pozostałe kierunki zamknięte są niemniej zdobnymi arkadami.

Zwiedziliśmy tradycyjny kurdyjski dom (muzeum w domu XX w. poety) i ośrodek, który prowadzi międzynarodową wymianę studentów. Największym walorem tego dnia, było jednak zwykłe spacerowanie wąskimi, brukowanymi uliczkami, między mieszkańcami, z przylepionymi do nas dzieciakami. Napotkaliśmy kobiety wypiekające chleb w ustawionym na ulicy betonowym piecu. Paliły w nim gazetami. Wyrobione ciasto przylepiały do wewnętrznej ściany pieca i czekały aż urośnie. Wraz z nimi czekała gromadka dziatwy. Zostaliśmy poczęstowani gotowym wypiekiem.
W innym zakątku spotkaliśmy robiącą na drutach babinkę. Spytaliśmy, czy możemy zrobić jej zdjęcie, uśmiechnęła się i wykonała znak pokoju, wdzięcznie pozując do zdjęć.
Takie miasto ma niewątpliwy urok, nie mogłem go jednak w pełni docenić, odczuwając spadek formy…






Umówiliśmy się, że wieczorem zostaniemy zaprowadzeni do tradycyjnego lokalu z muzyką ludową. Okazało się, że tam akurat tego dnia żadnego koncertu nie było, wylądowaliśmy więc w innym, nowoczesnym lokalu, w którym muzyka grała, a ludzie tańczyli, może i do białego rana, ale po 23 wróciliśmy do hotelu.

Brak komentarzy: