
NIEDZIELA
26.10.2008
Memet domyślił się, że nie wzięliśmy pod uwagę zmiany czasu i przyszedł trochę ósmej. Licząc, że Dżino dołączy w drodze, udaliśmy się na Otogar. Nie dołączył. Znaleźliśmy busa do Mardin (2h, 7TL) i już około południa byliśmy na miejscu. Podróż w busie, w którym jest 10 miejsc 23 pasażerów nadaje się do Księgi Guinessa.

Mardin, położony ok. 80km na południe od Diyarbakir, a ok.30 od granicy syryjskiej jest znany jako miasto o najsilniejszych wpływach kurdysjko-arabskich, co odzwierciedla się przede wszystkim w architekturze. Ja zapamiętam je jako miasto pięknych minaretów i budynków spalonych słońcem na popielaty kolor (znalazłem barwne określenie: piaskowo-miodowy; ale przecież faceci nie znają się na kolorach, więc skąd miałem wiedzieć)

Idąc za grupą, nie znając za bardzo celu drogi, zostawałem w tyle robiąc zdjęcia. Wspinaliśmy się stromą drogą w kierunku ruin zamku położonego na szczycie góry królującej nad miastem. Po kilku minutach musieliśmy zawrócić. Okazało się, że dalej jest strefa wojskowa i uzbrojony strażnik.

Idąc przez centrum, pytając o drogę miejscowych, wpadliśmy do XV w. świątymi, w której w sumie nic ciekawego nie było. Machinalnie obczaiłem meczet z zewnątrz i wewnątrz i ruszyłem za bardziej już zorientowanymi w okolicy towarzyszami.

Znaleźliśmy inną drogę biegnącą ku górze i tam się skierowaliśmy. Dotarliśmy w ten sposób do miejsca, z którego wykonane zostało zdjęcie w przewodniku Patryka. Mury meczetu, piękna kamienna kopuła, panorama miasta i syryjskie równiny.


Zeszliśmy ze zbocza i wykonaliśmy sesję zdjęciową meczetu oraz medresy Zinciriye (XIV w) z bogato zdobionym portalem.


Długi spacer po mieście zakończyliśmy w miejscu, w którym opuściliśmy busa z Diyarbakir.




Zwiedzanie zakończyliśmy w najlepszej w mieście restauracji, w której oczywiście pracują znajomi Memeta. Dopieszczono nasze podniebienia i objęto sporym rabatem. Pycha. Wieczorem wróciliśmy do Diyarbakir. Umówiliśmy się, że rano wynajmiemy samochód aby pojechać do Nemrut Dagi, oddalonego o 150km na zachód niezwykłego grobowca, wpisanego na listę UNESCO…

finał dnia niewesoły
ładowarkę do akumulatora zostawiłem w Eskisehir, wobec czego mój aparat stał się jedynie zbędnym cieżarem.
zdjęcia z kolejnych dni wykonane w większości przez Emilię i Patryka. jak jestem na zdjęciu, znaczy że nie robiłem ;]
WSZELKIE PRAWA DO WYKORZYSTYWANIA ZDJĘĆ, ZASTRZEŻONE PRZEZ AUTORÓW.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz