niedziela, 2 listopada 2008

Mardin


NIEDZIELA
26.10.2008


Memet domyślił się, że nie wzięliśmy pod uwagę zmiany czasu i przyszedł trochę ósmej. Licząc, że Dżino dołączy w drodze, udaliśmy się na Otogar. Nie dołączył. Znaleźliśmy busa do Mardin (2h, 7TL) i już około południa byliśmy na miejscu. Podróż w busie, w którym jest 10 miejsc 23 pasażerów nadaje się do Księgi Guinessa.


Mardin, położony ok. 80km na południe od Diyarbakir, a ok.30 od granicy syryjskiej jest znany jako miasto o najsilniejszych wpływach kurdysjko-arabskich, co odzwierciedla się przede wszystkim w architekturze. Ja zapamiętam je jako miasto pięknych minaretów i budynków spalonych słońcem na popielaty kolor (znalazłem barwne określenie: piaskowo-miodowy; ale przecież faceci nie znają się na kolorach, więc skąd miałem wiedzieć)


Idąc za grupą, nie znając za bardzo celu drogi, zostawałem w tyle robiąc zdjęcia. Wspinaliśmy się stromą drogą w kierunku ruin zamku położonego na szczycie góry królującej nad miastem. Po kilku minutach musieliśmy zawrócić. Okazało się, że dalej jest strefa wojskowa i uzbrojony strażnik. Warto było tam pójść, ze względu na fantastyczną panoramę okolicy.
Idąc przez centrum, pytając o drogę miejscowych, wpadliśmy do XV w. świątymi, w której w sumie nic ciekawego nie było. Machinalnie obczaiłem meczet z zewnątrz i wewnątrz i ruszyłem za bardziej już zorientowanymi w okolicy towarzyszami.

Znaleźliśmy inną drogę biegnącą ku górze i tam się skierowaliśmy. Dotarliśmy w ten sposób do miejsca, z którego wykonane zostało zdjęcie w przewodniku Patryka. Mury meczetu, piękna kamienna kopuła, panorama miasta i syryjskie równiny. Opis zbyt poetyczny aby był prawdziwy. Do granicy było zbyt daleko aby przy tej pogodzie widzieć syryjską stronę, ale jestem pewien, że krajobraz byłby tam taki sam ;)


Zeszliśmy ze zbocza i wykonaliśmy sesję zdjęciową meczetu oraz medresy Zinciriye (XIV w) z bogato zdobionym portalem.
Rozpoczęliśmy spacer po mieście, podczas którego zostało wykonane zdjęcie „globalizacja”: sklepik niewiele większy od psiej budy, oferujący Coca Colę, lody Algida i chipsy Lays. To na pierwszy planie, w środku znalazło by się na pewno więcej produktów marek globalnych.




Długi spacer po mieście zakończyliśmy w miejscu, w którym opuściliśmy busa z Diyarbakir.
Mogliśmy tu wynająć transport do Szafranowego Klasztoru. Posłużę się tu fragmentem z cudzego opracowania:

„Sześć kilometrów ponad miastem znajduje się Deyrul Zafaran czyli Szafranowy Monastyr, będący niegdyś siedzibą, przeniesionego później do Damaszku, Patriarchatu Ortodoksyjnego Kościoła Syryjskiego. Wnętrza monastyru skrywają wspaniały rzeźbiony tron patriarchów oraz ich, strzeżone przez zabytkowe drzwi, grobowce.”



Jechaliśmy do niego busem, w którego przedniej szybie były dziury po kamieniach.. a może po kulach ;) Zwiedzanie zabytku tylko w towarzystwie przewodnika; wejść można tylko do kilku pomieszczeń wiec nie trwa więcej niż pół godziny. Wewnątrz mogliśmy zobaczyć znajome ikony, chrzcielnice i madonny, które, dla odmiany, były wielką ciekawostką dla zwiedzających przybytek tureckich turystów. Wiekowy Klasztor nadal funkcjonuje; w jego murach nauki pobiera kilkunastu adeptów.

Zwiedzanie zakończyliśmy w najlepszej w mieście restauracji, w której oczywiście pracują znajomi Memeta. Dopieszczono nasze podniebienia i objęto sporym rabatem. Pycha. Wieczorem wróciliśmy do Diyarbakir. Umówiliśmy się, że rano wynajmiemy samochód aby pojechać do Nemrut Dagi, oddalonego o 150km na zachód niezwykłego grobowca, wpisanego na listę UNESCO…


finał dnia niewesoły
ładowarkę do akumulatora zostawiłem w Eskisehir, wobec czego mój aparat stał się jedynie zbędnym cieżarem.
zdjęcia z kolejnych dni wykonane w większości przez Emilię i Patryka. jak jestem na zdjęciu, znaczy że nie robiłem ;]
WSZELKIE PRAWA DO WYKORZYSTYWANIA ZDJĘĆ, ZASTRZEŻONE PRZEZ AUTORÓW.



Brak komentarzy: